Prace nad wystrojem fundacji pochłonęły mnie w ostatnich dniach całkowicie. Od rana do nocy siedziałam nam planami, katalogami z wystrojami wnętrz czy projektami mebli. Kursowałam w tą i z powrotem między domem, pracownią, a zaprzyjaźnionymi stolarzami i dostawcami drewna. Chciała sama zrobić meble do siedziby, tak jak za dawnych lat. Późny, piątkowy wieczór, słońce zaszło już na góry, ale niebo przybierało jeszcze kolory pomarańczowo fioletowe. W pewnym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi, odłożyłam kredki i poszłam otworzyć. Wpuściłam gościa do środka i buziakiem w policzek przywitałam go. Weszliśmy do salonu i usiedliśmy przy stole, który zawalony był cały papierami.
-
Przepraszam cię za bałagan, ale nadal próbuje wymyślić coś na biuro.
- Nie
przejmuj się. Masz już coś? - zapytał z uśmiechem.
- Myślałam
nad tym - odpowiedziałam i podałam mu jeden z projektów. - Ale nie jestem
przekonana do tej komody.
- Jest
świetne! Naprawdę. Nie znam się na tym, ale ja bym chciał żeby tak wyglądała
moja firma. Myślę, że te kolorowe szuflady są idealne, nadadzą taki rodzinny i
radosny klimat. Ja bym się dłużej nie zastanawiał.
- Tak
myślisz? - zapytałam nie do kona przekonana.
- Jestem
pewien - wstał z miejsca pocałował mnie w policzek i przeszedł do kuchni. -
Zrobić ci herbatę?
- Czytasz mi
w myślach - odpowiedziała z uśmiechem.
- Dostaliśmy
wolny weekend od Lucho, czasami warto coś sobie delikatnie naciągnąć w przerwie
reprezentacyjnej - powiedział wstawiając wodę. - I tak sobie pomyślałem, że
może byśmy gdzieś pojechali?
- Wiesz, że
mam dużo pracy..
- Masz tyle
pracy, że powinnaś odpocząć. Kiedy ostatni raz gdzieś byłaś?
- Dawno
- Dlatego
nie chcę słyszeć odmowy. Za to możesz wybrać gdzie pojedziemy.
- To może
Galicja? - zapytałam niepewnie.
- Obstawiałem
Londyn, Paryż czy Rzym, ale może być Galicja.
- Xavi
zawsze opowiadał, że jest tam pięknie. Lubił jeździć na mecze do Vigo, bo
mówił, że warto znowu zobaczyć to piękne miasto.
- Miał
racje, Vigo jest piękne, zresztą jak cała Galicja - powiedział i postawił
przede mną kubek z gorącą herbatą. Wyjął z kieszeni telefon i po chwili dodał z
uśmiechem - Za cztery godziny mamy samolot.
- Muszę się
spakować - porwałam się z miejsca i wyjęłam małą walizkę z szafy. Wyjęłam dwie
pary jeansów, kilka koszul, parę swetrów, bieliznę i wrzuciłam do środka.
Szybko spakowałam kosmetyczkę, trzy pary butów i gotowa stanęłam przed Jordim.
- Już! - dodałam zadowolona.
- Nie
sądziłem, że tak szybko pójdzie. Pij, bo ci zaraz wystygnie - minimalnie
przestawił kubek bliżej mnie.
Po wypiciu
pysznej herbaty z owocami leśnymi wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy,
ubrałam wygodne ma podróż dresowe spodnie i luźną bluzę, włosy związałam w kok,
a na twarz nałożyłam ledwo widoczny makijaż. Zadowolona oznajmiłam oglądającemu
mecz Jordiemu, że możemy jechać.
Podróż do Vigo trwała trochę ponad
półtorej godziny, samolot ledwo wystartował to już musiał lądować. Na dworze
było już ciemno, mijane przez nas miasta czy wioski wyglądały cudownie
oświetlone żółtym światłem latarni. Zawsze uwielbiałam latać, wszystko było
wtedy takie małe tam na ziemi, a ja czułam się kimś wyjątkowym, ponieważ mogłam
na to wszystko patrzeć z tak ogromnej wysokości. W szczególności lubiłam
patrzeć na to wszystko w nocy, wtedy każde miasto wyglądało pięknie.
Całą podróż
spędziłam przyklejona do szyby przyglądając się widokami za oknem, nie
przeszkadzał mi fakt, że Jordi cały siedział obok mnie i czytał, jaką najnowszą
powieść kryminalną. Potrzebowałam tej ciszy, mojej ciszy na zerwanie wspomnień,
choćby na ten jeden weekend. Chciałam pierwszy raz od tylu lat dobrze się
poczuć, jak każdy szczęśliwy człowiek na świecie. Xavi zawsze był
najważniejszy, dopóki żyję tak będzie, ale wiem, że kochał mnie szczęśliwą,
pełną życia i uśmiechu i, że taką chciałby mnie nadal widzieć.
Niezdeprecjonowaną żonę użalającą się każdego dnia, bez grama iskierki w oku.
Nie taką dziewczynę pokochał i znał. Ja taka nie byłam. Chcę, żeby dawna
Milagros Ventana Torres wróciła już na zawsze.
-
Sygnalizacja zapiąć pasy została włączona, proszę usiąść na miejscu i
przygotować się do lądowania. Dziękuję - z głośników rozległ się głos
stewardesy. Automatycznie wykonałam polecenie i spojrzałam na Jordiego. Jego
mina mówiła więcej niż tysiąc słów. Przerażenie w jego oczach powodowało, że
nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać.
- Czy ty się
nadal boisz lądowania? - zapytałam hamując śmiech. - Nie wierzę! - dodałam i
wybuchłam śmiechem.
- To nie
jest zabawne! Wystarczy, że Pique ma zawsze ze mnie wielką bekę - powiedział z
grymasem malującym się na twarzy.
- No już -
próbowałam go uspokoić chodź sama nie mogłam się powstrzymać. - Przepraszam -
dodałam, pocałowałam go w policzek i chwyciłam za rękę. Obrońca pokręcił głową
i ucałował wierzchnią część mojej dłoni.
- Jesteście
straszni - mruknął pod nosem.
Do hotelu w centrum Vigo dotarliśmy po
około godzinie. Recepcjonistka wydała nam karty do pokoju i powiedziała, na
które piętro mamy się udać. Dużą windą wjechaliśmy na trzecią kondygnację i
weszliśmy do pokoju numer dziewięć. Był przepiękny! Biało-turkusowo-popielaty.
Korytarz z drzwiami do łazienki połączonej z garderobą i wejściem do małego
salonu. Stamtąd rozchodziły się wyjścia do dwóch sypialni. Wielkie okna w
wyjściem na mały balkonik, z którego rozciągał się widok na starówkę miasta. Wyszłam
na balkon i świeże, zimne atlantyckie powietrze uderzyło mnie w twarz.
Spojrzałam w niebo, miliony gwiazd oświetlały granatowe, ciemne niebo.
- Jordi! -
zawołałam i odwróciłam się. - Przejdziemy się?
- Teraz?
Jest prawie druga - zapytał zdziwiony.
- Jak nie
chcesz to nie musimy.
- Nie,
pójdziemy. Tylko muszę wziąć kurtkę, bo trochę wietrznej tu niż u nas -
powiedział, rozpiął walizkę i wyjął z niej puchową, czarną kurtkę. - Możemy iść
- powiedział po chwili z uśmiechem.
Po
kwadransie spaceru zeszliśmy na szeroką, pustą plaże. Światło latarni
znajdujących się na pobliskiej promenadzie delikatnie oświetlało fale
odbijające się o brzeg.
- Pamiętam
jak kiedyś rodzice zabrali nas na wakacje do Katalonii. Odwiedziliśmy rodzinę,
a na weekend tata zabrał nas na pole namiotowe. Rozłożyliśmy wielki namiot,
rozpaliliśmy ognisko i jedliśmy grillowane pianki. Miałam może z siedem lat,
Mar z dziewięć. Gdy zrobiło się bardzo ciemno poszliśmy nad małą zatoczkę gdzie
nikogo nie było. Było strasznie ciemno, a na niebie były miliony gwiazd. Nigdy
nie widziałam ich tak dużo. Rozłożyliśmy koc, położyliśmy się i tata
opowiedział nam historię. Powiedział, że każda osoba, która umiera przyjmuje
postać gwiazdy, dlatego jest ich tak dużo. Wtedy była to ładna historia, a teraz,
gdy Xaviego i Joana już nie ma chcę w to wierzyć. Gdy patrzę w niebo widzę ich.
Tamte dwie gwiazdy – powiedziałam i wskazałam na dużą, mocno świecącą i trochę
mniejszą obok niej. – pojawiły się, gdy odeszli. Może to głupie, ale pomaga –
dodałam cicho.
- To wcale
nie jest głupie, nie mów tak – odpowiedział i stanął naprzeciwko mnie. – Wiem,
że to nadal boli. Rozumiem cię bardzo dobrze. Ja też wierzę, że on tam gdzieś
jest. Nie ważny jest sposób, ważne, że dzięki temu jest ci lżej. Nie płacz –
starł pojedynczą łzę spływającą po moim policzku. – Jestem przy tobie i będę
zawsze – splątał nasze dłonie i oparł swoje czoło o moje. – Bez względu na
wszystko – dodał i pocałował mnie w zmarznięty nos. Kolejne łzy spływały mi po
policzkach. Czasami nie potrafiłam poradzić sobie z emocjami, rozszarpywały
mnie od środka i sprawiały, że ponownie gubiłam się w swoim nierealnie
poukładanym świecie. To wszystko mnie przerastało, tęsknota za Xavi i Joanem
była zbyt silna. Obiecałam sobie, że ten weekend poświęcę Jordiemu, że nie będę
myśleć o Xavierze, ale to było silniejsze ode mnie. Nawet Vigo mi go
przypominało…
-
Przepraszam, znowu wszystko psuję. Tyle dla mnie robisz, a ja.. A ja nie
potrafię nawet w niewielkim stopniu ci się za to odwdzięczyć.
- Jesteś, a
to jest najważniejsze – spojrzał na mnie swoimi czekoladowymi oczami i
delikatnie się uśmiechnął. – Kocham cię taką, jaką jesteś. Kocham twój uśmiech,
błysk w oku, który ostatnio znowu się pojawił, kocham nawet to jak bardzo go
kochasz.
- Nie
zasługuje na to, wiesz o tym.. – odpowiedziałam szeptem.
- Przestań
gadać głupoty – powiedział i mocno mnie przytulił.
Następnego dnia obudził mnie dźwięk
otwierających się drzwi. Gwałtownie otworzyłam oczy i promiennie porannego
słońca poraziły mnie. Szybko odwróciłam głowę i zobaczyłam stojącego pod ścianą
Jordiego. W rękach trzymał dużą tacę i po chwili powiedział
- Dzień
dobry, przyniosłem śniadanko. Tak słodko spałaś, że nie miałem serca cię budzić.
- Kochany
jesteś, co smacznego przyniosłeś? – zapytałam z uśmiechem, usiadłam na łóżku i
oparłam się o skórzany zagłówek.
- Same
pyszności – odpowiedział i usiadł obok mnie. – Grzanki, drzem figowy,
galicyjską tarte, świeżo wyciskany sok pomarańczowy i cappuccino.
- Wygląda i
pachnie ślicznie. Dziękuję – spojrzałam na niego i krótko pocałowałam w usta.
Piłkarz spojrzał na mnie zaskoczony, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się
szeroki uśmiech. Przez pół nocy nie mogłam spać, moje myśli krążyły wokół wielu
rzeczy. Patrzyłam na śpiącego obok Jordiego i myślałam, co będzie dalej. On
mnie tak kocha, traktuje jak królewnę, znosi moje humory oraz chwile załamania.
Z każdym dniem, momentem spędzonym razem czułam, że obrońca jest dla mnie coraz
ważniejszy. Wiem, że nigdy nie zapomnę Xaviego, nie przestanę go kochać, ale
Alba jest kimś wyjątkowym. Osobą, która sprawia, że moje dni są piękniejsze, że
znowu się uśmiecham i mam chęci do działania. Nie wiem czy go kocham, bo to
uczucie zawsze było zarezerwowane dla Hernándeza, ale dlaczego miałabym nie
spróbować? Może taki właśnie pomysł miał ktoś na moje życie. Zresztą pamiętam,
co Xavier napisał w liście, że nie martwi się o mnie, bo wie, że Jordi się mną
zaopiekuje najlepiej jak będzie potrafił. Biję się z myślami cały czas, czasami
mam wrażenie, że zdradzam męża, ale czuję, że chciałby żebym była szczęśliwa.
Jeżeli Jordi akceptuje mnie taką, jaką jestem to może to znak, że czas zacząć
od nowa i zerwać z przeszłością? Mam nadzieję, że to dobry pomysł i nie zawiodę
nikogo. Xaviego, Joanito, Jordiego, a w szczególności samej siebie.
- Co dzisiaj
robimy? – zapytałam po dłuższej chwili.
- Możemy iść
trochę na plaże, zobaczyć zamek, a po południu pójdziemy na starówkę zjeść coś
dobrego. Nad oceanem strasznie mocno wieje, są piękne, wysokie fale, ale jest
dość zimno, więc ubierz się ciepło.
- Byłeś już
gdzieś? – zapytałam zdziwiona.
- Poszedłem
pobiegać, Lucho kazał – odpowiedział z uśmiechem.
Jordi miał racje, pogoda w Vigo nie
rozpieszczała, była niezdecydowana jak kobieta. Wiał silny, zimny wiatr, z
nieba kilka razy spadły krople deszczu, ale w pewnym momencie na chwilę nawet
wyszło słońce. Przeszliśmy Vigo wzdłuż i wszerz. Obejrzeliśmy zamek,
zwiedziliśmy muzeum, usiedliśmy na chwilę na piasku przy latarni morskiej, a
późnym popołudniem zjedliśmy pyszną kolacje w kameralnej restauracji na
starówce. Jordi cały dzień wygłupiał się, robił wszystko żeby utrzymać mój
dobry humor. Szliśmy wąską uliczką, Jordi opowiadał jakąś rodzinną historię, a
ja szłam kawałek za nim i przyglądałam się wystawą sklepowym. Po chwili
dogoniłam piłkarza i chwyciłam go za rękę. Alba spojrzał na mnie zaskoczony i
szeroko się uśmiechnął.
- To był
świetny pomysł żeby tu przyjechać - powiedział i spojrzał na mnie. - Mamy w
Hiszpanii tyle pięknych miejsc, a latamy nie wiadomo gdzie. Dziękuję, że
mnie tu zabrałaś - dodał i pocałował mnie w czubek głowy.
- Jordi... -
wyszeptałam po chwili.
- Tak
kruszynko? - zapytał pieszczotliwie.
- Długo nad
tym myślałam i... Cieszę się, że jesteś, że mnie znosisz i nie pozwalasz
płakać. Obiecaj mi, że będziesz ze mną już zawsze, że mnie nie zostawisz.
- Obiecuję,
jesteś moim szczęściem. Dostałem prezent od losu, że mogę cię kochać i nigdy
tego nie zaprzepaszczę - spojrzał mi głęboko w oczy i przegarnął pasmo moich
włosów.
- Nie chcę
cię stracić - wyszeptałam, a oczy zaszkliły mi się łzami.
- Nie stracisz i nie płacz głuptasie -
przetarł kciukiem mój mokry policzek. Wspięłam się na palce i musnęłam usta
obrońcy. Jordi objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej siebie. Zarzuciłam ręce na
jego barki, spojrzałam w jego ciemne tęczówki i
wplotłam dłonie w jego krótkie, brązowe włosy. Piłkarz położył ręce na mojej
tali i wpił się w moje usta. Po plecach przeleciał mnie przyjemny dreszcz, a w
brzuchu poczułam latające jak szalone motyle. To było coś niesamowitego, uczucie,
którego nie czułam od śmierci Xaviego.
- Kocham cię - wyszeptałam pewna swoich słów.
Wredny Gerard, śmiać się z uroczego Jordiego... No ale cóż, on zawsze taki był, jest i będzie. Dupkowaty. To się nie zmieni :)
OdpowiedzUsuńMisia! Przeszłaś samą siebie! Pomijając, ze był to chyba pierwszy rozdział na tym blogu, podczas którego się nie popłakałam. Muszę przyznać, idealnie rozwijasz wątki ♥
Poza tym cieszę się, że Jordi i Mila wreszcie są razem. Czekałam na to. Cierpliwie, ale jednak z każdym kolejnym dodanym postem miałam nadzieję, że to właśnie w tym coś się między nimi wydarzy.
Kocham Twój talent i kocham ciebie! ♥
Cudny rozdział! W końcu Mila zdecydowała się dać taką prawdziwą szansę Jordiemu. Chłopak na nią w pełni zasłużył, bo był przy niej pomimo wszystko i starał się pomagać.
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo spodobał mi się ten rozdział, bo było tu tyle Jordiego... ^^
A i wspomnienie o żartującym Pique... A kto inny by to mógł być? :D
Czekam na kolejny rozdział!
Ze względu na to, że zaraz muszę wychodzić do szkoły, napiszę krótko. Rozdział jest fenomenalny, pierwszy raz nie płakałam na tym opowiadaniu. Chociaż odrobinę się wzruszyłam, bo jak tu tego nie zrobić? Cieszę się, że Mila dała szansę Jordiemu,on na to w pełni zasługuje. <3
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział. Buziak. ;*
Oooo <3 Zrobiło się tak słodko i romantycznie. Dziś od niepamiętnych czasów udało mi się nie poryczeć u Ciebie. ;) Mila w końcu idzie naprzód, stara się żyć normalnie. Jordi jej pomaga i widać, że jest dla niego ważna. Bardzo się cieszę, że Mila dała mu szansę. :) Czekam na kontynuację ;*
OdpowiedzUsuńTeraz tylko big love i koniec, choć optuje za jakimś jej kolejnym załamaniem psychicznym :)
OdpowiedzUsuńOch, a już się bałam, że nic z tego nie będzie. A jednak! Koniec tego rozdziału jest tym na co czekałam i cieszę się, że nastało. Nie chciałabym więcej płaczliwych momentów, a na pewno nie łez smutku. Musi im się udać!
OdpowiedzUsuńNadrobiłam! I jestem po prostu pod wrażeniem co do twoich umiejętności. Ryczałam prawie Cały czas, a teraz śmieje się jak głupia, nie wiem czemu, ale momentami uwierzyłam, że Maestro naprawdę nie żyje, masakra... No dobra, bez zbędnego przedłużania, jesteś poprostu niesamowita i po przeczytaniu tych rozdziałów moja wiara, że jeszcze coś tam potrafię napisać znikła,no kurde nie umiem opisać tego pod jakim wrażeniem twoich umiejętności jestem, naprawdę.
OdpowiedzUsuń