poniedziałek, 21 grudnia 2015

Undecimo.

         Obudziły mnie promienie słoneczne wpadające przez duże okno do sypialni. Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. Wskazywał kilka minut po dziewiątej. Odwróciłam się delikatnie i spojrzałam na śpiącego Jordiego. Wyglądał tak słodko, gdy wypuszczał powietrze ustami i robił przy tym śmieszną minkę. Tak bardzo nie chciało mi się wstawać, opuszczać ramiona mężczyzny, w którego objęciach czułam się tak bezpiecznie. Westchnęłam i delikatnie żeby nie obudzić piłkarza podniosłam jego rękę leżącą na moim biodrze. Usiadłam na brzegu łóżka, założyłam ciepłe papcie i poczułam dłonie piłkarza chwytające moją talie i ciągnące z powrotem na łóżko. 
- A gdzie ty chciałaś mi uciec?
- Myślałam, że śpisz.
- Spałem, ale jak poczułem, że mi uciekasz to musiałem zainterweniować - powiedział z uśmiechem i zawisł nade mną. 
- Muszę iść do pracy, wczoraj skończyli malować. 
- Ściany poczekają - dodał i mnie pocałował. - A ja trening mam dopiero na trzynastą, wcześniej cię nie wypuszczę.
- Zatrzymasz mnie siłą? - zapytałam.
- Jak będzie trzeba to tak - odpowiedział i zaczął mnie gilgotać. Wiłam się pod nim i śmiałam w niebo głosy. Od zawsze miałam łaskotki i wszyscy to wykorzystywali. 
- Jordi proszę - powiedziałam przez śmiech. 
- O co mnie prosisz? - na chwilę przestał i spojrzał mi w oczy. - O to? - zapytał i znowu zaczął łaskotać mnie po bokach i brzuchu.
- Jordi! Przestań - krzyknęłam ze śmiechem. - Zostanę, ale mi coś obiecasz. Nigdy więcej już tego nie zrobisz. 
- Przykro mi kochanie, ale nie mogę. Wtedy się tak pięknie śmiejesz - powiedział i pocałował mnie krótko w usta. Położył się obok mnie i objął silnym ramieniem. - Już cię nigdzie nie puszczę.
- A ja nigdzie nie ucieknę, za dobrze mi tu - delikatnie się odwróciłam, spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki i krótko pocałowałam. 
- Może polecisz jutro z nami do Londynu? – zapytał zmieniając temat.
- Wiesz, że mam masę roboty. 
- Cesc ze swoimi księżniczkami się stęsknił. Ja bym się cieszył jakbyś siedziała na trybunach, odpoczęłabyś trochę.
- Jordi przestań, bo wiesz, że zaraz ulegnę.
- Cesc naprawdę prosił 
- Misiek, bo zaraz pójdę do pracy - powiedziałam pewnie. Też stęskniłam się za rodzinką Fabregasa, chciałabym ich zobaczyć, przecież Lia z Capri już są takie duże, a ciotka Milagros je tak zaniedbała, ale mam obowiązki, pracę, terminy. Nie mogę tak z dnia na dzień wyjechać i wszystko rzucić.
- A obiecasz mi, że chociaż to przemyślisz? 
- Niech będzie, ale nie licz na wiele. Mam spotkania, drewno z Kolumbii przylatuje, muszę być na miejscu.
- Skąd? - zapytał ze śmiechem. 
- Z Kolumbii, na stolik - odpowiedziałam z uśmiechem. 
- Nie przekonałaś mnie - przygarnął kosmyk moim kasztanowych włosów. - Wieczorem mi powiesz, co postanowiłaś. O której skończysz?
- Nie wiem, pewnie późno. 
- O dwudziestej będę czekał z kolacją. 
- Jesteś niemożliwy. 
- Po prostu nie chcę żebyś się przepracowywała. 
- Kocham cię wiesz? 
- Ja ciebie też kruszynko - odpowiedział i namiętnie mnie pocałował. 

         Przez cały dzień nie wiedziałam, w co ręce włożyć. Przyszło wiele pism do przeczytania, musiałam przebukować bilety do Madrytu, a jeszcze musiałam pojechać do pracowni wyszlifować szuflady. Telefony się urywały, wszyscy w biurze latali jak szaleńcy. Chcieliśmy zacząć jak najszybciej. Zbieraliśmy sponsorów, dzieci, które moglibyśmy objąć opieką, szukaliśmy więcej ludzi do pracy. Na dworze zrobiło się już ciemno, połowa pracowników poszła do domu, a ja siedziałam przy kalendarzu z telefonem w ręce i próbowałam zorganizować sobie najbliższe tygodnie. Gdy człowiek się już za coś zabierze dopiero wtedy dostrzega jak wiele pracy potrzeba żeby wszystko sprawnie działało. Spojrzałam na zegarek, wskazywał za kwadrans dziewiąta. Przypomniało mi się, że już dawno miałam być u Jordiego. Wyjęłam prywatny telefon z torebki i zobaczyłam pięć nieodebranych połączeń od obrońcy. Skrzywiłem się i wysłałam krótką wiadomość tekstową informującą, że się trochę spóźnię. Wykonałam jeszcze kilka telefonów, dogadałem dostawę, ubrałam popielaty płaszczyk, wzięłam torebkę i wyszłam z biura. Po niespełna kwadransie stałam pod drzwiami piłkarza. Wpuścił mnie do środka i bez słowa zostawił samą w korytarzu. 
- Jordi przepraszam. Wiem, że jestem koszmarna, ale straciłam rachubę czasu - powiedziałam i weszłam do salonu. Duży stół był pięknie zastawiony, czarne talerze, duże kieliszki, wino i spalone do połowy świece. W tle leciała cicha romantyczna piosenka. Alba siedział na kanapie i nerwowo bawił się palcami. Stanęłam za nim i położyłam ręce na jego ramionach. 
- Przepraszam - powiedziałam cicho i nachyliłam się. - Nie złość się, proszę. 
- Zrobiłem twoje ulubione krewetki w sosie tajskim. 
- Odgrzejemy, na pewno są pyszne. 
- Są paskudne, nie umiem gotować - powiedział i parsknął śmiechem. 
- Nie wierzę - odpowiedziała i usiadłam mu na kolanach. - Nie gniewasz się już? 
- Nawet jakbym chciał to nie umiem. Możesz być najgorszą dziewczyną na świecie, a ja i tak będę cię kochać - objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. - Kocham cię zołzo. 
- Ja ciebie też - powiedziałam i krótko pocałowałam go w usta. - Przemyślałam wszystko i polecę jutro z wami do Londynu. 
- Naprawdę? 
- Tak, już wszystko załatwiłam.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę - odpowiedział z uśmiechem. - Chodź zobaczymy, co z tymi krewetkami. 
- Chyba już nie jestem głodna. 
- Nie? - potrząsnęłam przecząco głową i usiadłam na nim okrakiem. Wplotłam dłonie w jego krótkie włosy i wpiłam się w jego usta. Piłkarz wsunął swoje zimne dłonie pod błękitny materiał mojej koszuli, a mnie przeleciał przyjemny dreszcz. Po chwili obrócił nas tak, że leżeliśmy na brązowej kanapie. Piłkarza rozpiął guziczki mojej koszuli i krótko pocałował w usta. 
- Możemy przejść od razu do deseru - powiedział z cwaniackim uśmiechem i rozpiął swój skórzany pasek. 


         Następnego dnia wczesnym popołudniem samolot z piłkarzami Barcelony, sztabem trenerskim, prezydentem klubu i partnerkami niektórych zawodników wylądował w stolicy Anglii. Brytyjska pogoda nas nie rozpieszczała, wiał silny wiatr i padał rzęsisty deszcz. Chłopaki pojechali do swojego hotelu niedaleko stadionu, a ja razem z Joaną zakwaterowałam się w małym hoteliku w centrum. W samolocie miałam okazje lepiej poznać dziewczynę Alvesa i mogę spokojnie stwierdzić, że jest równie szalona jak on. Zresztą, kto normalny wytrzymałby z tym wariatem? Cieszyłam się, że Dani jest szczęśliwy i poznał tą jedyną. Jest świetnym facetem, który nawet największemu gburowi potrafił poprawić humor. Pamiętam jak na celebracji trypletu gonił mojego Joanita po całym boisku. Alves jest najwspanialszym Brazylijczykiem na świecie! A od momentu, gdy jest z Joaną jest jeszcze bardziej szurnięty. Ale takiego wszyscy do kochamy i nie wyobrażam sobie żeby mógł nas kiedyś opuścić. Gdy chciał odejść marudziłam Xaviemu, że ma mu przemówić do rozsądku i nigdzie się nie ruszać. Alves jest dobrym duchem tej szatni i sprawia, że wszystko jest piękniejsze. 
Poprawiałam makijaż, gdy nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam uśmiechniętą od ucha do ucha Joanę. Ruchem głowy pokazałam, że ma wejść do środka i wróciłam do malowania ust. 
- Jak już jesteśmy w Londynie to, co powiesz na małe zakupy? - zapytała i usiadła na pufie w rogu.
- W sumie to z chęcią. Muszę kupić coś Jordiemu na urodziny. To już za tydzień, a ja nic nie mam… - westchnęłam i spojrzałam na Kanaryjkę. 
- Na pewno sobie poradzimy. To co, idziemy? 
- Jasne, jestem gotowa! - zakomunikowałam i wzięłam torebkę do ręki. 

         Zrobiłyśmy rundkę po wielu butikach, Joana kupiła niewiarygodną ilość nowych ubrań! Gdy zadowoliła swoje potrzeby zaczęły szukać ciuchów dla mnie. Wybierała kolorowe sukienki, koszule, spódniczki. Uważała, że wszystko będzie dla mnie idealne. Będę szczera, nigdy nie spędziłam tyle czasu w przymierzalni! Gdy zobaczyłam ilość papierowych toreb, w które ekspedientka zapakowała ubrania zrobiłam wielkie oczy, a gdy usłyszałam kwotę za zakupy zrobiło mi się gorąco. Nie sądziłam, że tyle tego wyszło. Nie pozostało mi nic innego jak wyjąć kartę kredytową z portfela i zapłacić. Zmęczona zakupami zaproponowałam Joanie kawę. Usiadłyśmy w małej kawiarence gdzie głównym motywem była flaga Wielkiej Brytanii. Wyglądało naprawdę uroczo! Miało swój niesamowity klimat. Zamówiliśmy dwa cappuccino i ciasto czekoladowe, spojrzałam na moje torby z nowymi ubraniami i zaczęłam się śmieć. 
- Jordi mi nie uwierzy - powiedziałam.
- Na pewno wszystko mu się spodoba, gwarantuje - odpowiedziała z uśmiechem. - Masz już jakiś pomysł na jego urodziny? 
- Żadnego... Chyba wyszłam z wprawy - odpowiedziałam z rozżaleniem. 
- Spokojnie, zaraz wszystko zaplanujemy. Po pierwsze trzy imprezy.
- Ile? - zapytałam z niedowierzaniem. 
- Trzy. Jedna dla rodziny, jedna dla chłopaków i jedna dla was. Chłopków można zaciągnąć do klubu w najbliższy weekend po meczu, rodziców Alby zaprosicie w następny weekend, ugotujesz coś pysznego i przy okazji wkradniesz się w ich serca, a w dzień urodzin Jordiego zrobisz romantyczną kolacje. 
- Brzmi sensownie.
- Najważniejszy będzie dzień urodzin. Reszta to tylko formalność. Jest pięć podstawowych punków do idealnego wieczoru. Pierwsze - pokazała kciuk - miejsce, drugie - dodała palec wskazujący - pomysł, trzecie prezent, czwarte wygląd, i piąte, najważniejsze ty - skończyła wyliczać. - Uwierz mi, że nic nie będzie dla niego ważniejsze niż twoja obecność.
- Tak sądzisz? 
- Jestem tego pewna. Oni są prości w obsłudze, wiele im nie potrzeba. Prezent to coś, o czym następnego dnia się zapomina. Obojętnie czy kupisz mu zegarek, buty czy skarpetki, on i tak nie zwróci na to większej uwagi. 
- Mam mu kupić skarpetki? - zapytałam ze śmiechem. 
- Dani je uwielbia. Zawsze dostaje jakieś kolorowe we wzorki - odpowiedziała z uśmiechem. - Taka już nasza mała tradycja - dodała. 
- W sumie... Jordi mówił coś ostatnio, że zegarek mu się zepsuł. Będę musiała iść jakiś kupić.
- Najpierw to musimy iść ci kupić jakiś piękny koronkowy komplet na tę noc - uśmiechnęła się. - To będzie dla niego najlepszy prezent.
- To co, idziemy? - zapytałam i zaczęłam się śmiać, a Joana mi zawtórowała. 

         Resztę dnia spędziłyśmy na wybieraniu idealnej, seksownej bielizny, prezentu dla Jordiego i drobiazgu dla księżniczek Cesca. Cały czas śmiałam się jak szalona. Joana powodowała, że momentami miałam w oczach łzy śmiechu. Naprawdę ją polubiłam. Zarażała pozytywną energią i lekkim podejściem do życia. Pasowała do Alvesa jak nikt inny. Cieszyłam się, że przyleciałam do Londynu. Poznałam świetną dziewczynę, zrobiłam zakupy życia, a przede wszystkim cudownie się bawiłam. A to przecież nie koniec. Jeszcze jeden długi dzień w Anglii przede mną!

~*~
Witajcie ostatni raz w tym roku! 
Uznałam, że jeszcze trochę pociągnę tą sielankę z Jordim, niech się trochę nacieszą sobą, bo niedługo.. Tajemnica! ;*
Z innej beczki chciałam jeszcze zaprosić na nowość KLIK Jak ktoś jeszcze nie wpadł to zapraszam.
Z racji tego, że następny rozdział tutaj pojawi się najprawdopodobniej w nowym roku to chciałam życzyć wam 
Wesołych Świąt, spełnienia marzeń, pięknego 2016 i przede wszystkim dużo weny! 

Do następnego, Ines ;*




niedziela, 6 grudnia 2015

Decimo.


         Prace nad wystrojem fundacji pochłonęły mnie w ostatnich dniach całkowicie. Od rana do nocy siedziałam nam planami, katalogami z wystrojami wnętrz czy projektami mebli. Kursowałam w tą i z powrotem między domem, pracownią, a zaprzyjaźnionymi stolarzami i dostawcami drewna. Chciała sama zrobić meble do siedziby, tak jak za dawnych lat. Późny, piątkowy wieczór, słońce zaszło już na góry, ale niebo przybierało jeszcze kolory pomarańczowo fioletowe. W pewnym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi, odłożyłam kredki i poszłam otworzyć. Wpuściłam gościa do środka i buziakiem w policzek przywitałam go. Weszliśmy do salonu i usiedliśmy przy stole, który zawalony był cały papierami. 
- Przepraszam cię za bałagan, ale nadal próbuje wymyślić coś na biuro. 
- Nie przejmuj się. Masz już coś? - zapytał z uśmiechem. 
- Myślałam nad tym - odpowiedziałam i podałam mu jeden z projektów. - Ale nie jestem przekonana do tej komody.
- Jest świetne! Naprawdę. Nie znam się na tym, ale ja bym chciał żeby tak wyglądała moja firma. Myślę, że te kolorowe szuflady są idealne, nadadzą taki rodzinny i radosny klimat. Ja bym się dłużej nie zastanawiał. 
- Tak myślisz? - zapytałam nie do kona przekonana. 
- Jestem pewien - wstał z miejsca pocałował mnie w policzek i przeszedł do kuchni. - Zrobić ci herbatę? 
- Czytasz mi w myślach - odpowiedziała z uśmiechem. 
- Dostaliśmy wolny weekend od Lucho, czasami warto coś sobie delikatnie naciągnąć w przerwie reprezentacyjnej - powiedział wstawiając wodę. - I tak sobie pomyślałem, że może byśmy gdzieś pojechali? 
- Wiesz, że mam dużo pracy..
- Masz tyle pracy, że powinnaś odpocząć. Kiedy ostatni raz gdzieś byłaś? 
- Dawno 
- Dlatego nie chcę słyszeć odmowy. Za to możesz wybrać gdzie pojedziemy. 
- To może Galicja? - zapytałam niepewnie. 
- Obstawiałem Londyn, Paryż czy Rzym, ale może być Galicja. 
- Xavi zawsze opowiadał, że jest tam pięknie. Lubił jeździć na mecze do Vigo, bo mówił, że warto znowu zobaczyć to piękne miasto.
- Miał racje, Vigo jest piękne, zresztą jak cała Galicja - powiedział i postawił przede mną kubek z gorącą herbatą. Wyjął z kieszeni telefon i po chwili dodał z uśmiechem - Za cztery godziny mamy samolot. 
- Muszę się spakować - porwałam się z miejsca i wyjęłam małą walizkę z szafy. Wyjęłam dwie pary jeansów, kilka koszul, parę swetrów, bieliznę i wrzuciłam do środka. Szybko spakowałam kosmetyczkę, trzy pary butów i gotowa stanęłam przed Jordim. - Już! - dodałam zadowolona.
- Nie sądziłem, że tak szybko pójdzie. Pij, bo ci zaraz wystygnie - minimalnie przestawił kubek bliżej mnie.
Po wypiciu pysznej herbaty z owocami leśnymi wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy, ubrałam wygodne ma podróż dresowe spodnie i luźną bluzę, włosy związałam w kok, a na twarz nałożyłam ledwo widoczny makijaż. Zadowolona oznajmiłam oglądającemu mecz Jordiemu, że możemy jechać. 

         Podróż do Vigo trwała trochę ponad półtorej godziny, samolot ledwo wystartował to już musiał lądować. Na dworze było już ciemno, mijane przez nas miasta czy wioski wyglądały cudownie oświetlone żółtym światłem latarni. Zawsze uwielbiałam latać, wszystko było wtedy takie małe tam na ziemi, a ja czułam się kimś wyjątkowym, ponieważ mogłam na to wszystko patrzeć z tak ogromnej wysokości. W szczególności lubiłam patrzeć na to wszystko w nocy, wtedy każde miasto wyglądało pięknie. 
Całą podróż spędziłam przyklejona do szyby przyglądając się widokami za oknem, nie przeszkadzał mi fakt, że Jordi cały siedział obok mnie i czytał, jaką najnowszą powieść kryminalną. Potrzebowałam tej ciszy, mojej ciszy na zerwanie wspomnień, choćby na ten jeden weekend. Chciałam pierwszy raz od tylu lat dobrze się poczuć, jak każdy szczęśliwy człowiek na świecie. Xavi zawsze był najważniejszy, dopóki żyję tak będzie, ale wiem, że kochał mnie szczęśliwą, pełną życia i uśmiechu i, że taką chciałby mnie nadal widzieć. Niezdeprecjonowaną żonę użalającą się każdego dnia, bez grama iskierki w oku. Nie taką dziewczynę pokochał i znał. Ja taka nie byłam. Chcę, żeby dawna Milagros Ventana Torres wróciła już na zawsze. 
- Sygnalizacja zapiąć pasy została włączona, proszę usiąść na miejscu i przygotować się do lądowania. Dziękuję - z głośników rozległ się głos stewardesy. Automatycznie wykonałam polecenie i spojrzałam na Jordiego. Jego mina mówiła więcej niż tysiąc słów. Przerażenie w jego oczach powodowało, że nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. 
- Czy ty się nadal boisz lądowania? - zapytałam hamując śmiech. - Nie wierzę! - dodałam i wybuchłam śmiechem. 
- To nie jest zabawne! Wystarczy, że Pique ma zawsze ze mnie wielką bekę - powiedział z grymasem malującym się na twarzy. 
- No już - próbowałam go uspokoić chodź sama nie mogłam się powstrzymać. - Przepraszam - dodałam, pocałowałam go w policzek i chwyciłam za rękę. Obrońca pokręcił głową i ucałował wierzchnią część mojej dłoni. 
- Jesteście straszni - mruknął pod nosem. 

         Do hotelu w centrum Vigo dotarliśmy po około godzinie. Recepcjonistka wydała nam karty do pokoju i powiedziała, na które piętro mamy się udać. Dużą windą wjechaliśmy na trzecią kondygnację i weszliśmy do pokoju numer dziewięć. Był przepiękny! Biało-turkusowo-popielaty. Korytarz z drzwiami do łazienki połączonej z garderobą i wejściem do małego salonu. Stamtąd rozchodziły się wyjścia do dwóch sypialni. Wielkie okna w wyjściem na mały balkonik, z którego rozciągał się widok na starówkę miasta. Wyszłam na balkon i świeże, zimne atlantyckie powietrze uderzyło mnie w twarz. Spojrzałam w niebo, miliony gwiazd oświetlały granatowe, ciemne niebo. 
- Jordi! - zawołałam i odwróciłam się. - Przejdziemy się? 
- Teraz? Jest prawie druga - zapytał zdziwiony.
- Jak nie chcesz to nie musimy.
- Nie, pójdziemy. Tylko muszę wziąć kurtkę, bo trochę wietrznej tu niż u nas - powiedział, rozpiął walizkę i wyjął z niej puchową, czarną kurtkę. - Możemy iść - powiedział po chwili z uśmiechem. 
Po kwadransie spaceru zeszliśmy na szeroką, pustą plaże. Światło latarni znajdujących się na pobliskiej promenadzie delikatnie oświetlało fale odbijające się o brzeg.
- Pamiętam jak kiedyś rodzice zabrali nas na wakacje do Katalonii. Odwiedziliśmy rodzinę, a na weekend tata zabrał nas na pole namiotowe. Rozłożyliśmy wielki namiot, rozpaliliśmy ognisko i jedliśmy grillowane pianki. Miałam może z siedem lat, Mar z dziewięć. Gdy zrobiło się bardzo ciemno poszliśmy nad małą zatoczkę gdzie nikogo nie było. Było strasznie ciemno, a na niebie były miliony gwiazd. Nigdy nie widziałam ich tak dużo. Rozłożyliśmy koc, położyliśmy się i tata opowiedział nam historię. Powiedział, że każda osoba, która umiera przyjmuje postać gwiazdy, dlatego jest ich tak dużo. Wtedy była to ładna historia, a teraz, gdy Xaviego i Joana już nie ma chcę w to wierzyć. Gdy patrzę w niebo widzę ich. Tamte dwie gwiazdy – powiedziałam i wskazałam na dużą, mocno świecącą i trochę mniejszą obok niej. – pojawiły się, gdy odeszli. Może to głupie, ale pomaga – dodałam cicho.
- To wcale nie jest głupie, nie mów tak – odpowiedział i stanął naprzeciwko mnie. – Wiem, że to nadal boli. Rozumiem cię bardzo dobrze. Ja też wierzę, że on tam gdzieś jest. Nie ważny jest sposób, ważne, że dzięki temu jest ci lżej. Nie płacz – starł pojedynczą łzę spływającą po moim policzku. – Jestem przy tobie i będę zawsze – splątał nasze dłonie i oparł swoje czoło o moje. – Bez względu na wszystko – dodał i pocałował mnie w zmarznięty nos. Kolejne łzy spływały mi po policzkach. Czasami nie potrafiłam poradzić sobie z emocjami, rozszarpywały mnie od środka i sprawiały, że ponownie gubiłam się w swoim nierealnie poukładanym świecie. To wszystko mnie przerastało, tęsknota za Xavi i Joanem była zbyt silna. Obiecałam sobie, że ten weekend poświęcę Jordiemu, że nie będę myśleć o Xavierze, ale to było silniejsze ode mnie. Nawet Vigo mi go przypominało…
- Przepraszam, znowu wszystko psuję. Tyle dla mnie robisz, a ja.. A ja nie potrafię nawet w niewielkim stopniu ci się za to odwdzięczyć.
- Jesteś, a to jest najważniejsze – spojrzał na mnie swoimi czekoladowymi oczami i delikatnie się uśmiechnął. – Kocham cię taką, jaką jesteś. Kocham twój uśmiech, błysk w oku, który ostatnio znowu się pojawił, kocham nawet to jak bardzo go kochasz.
- Nie zasługuje na to, wiesz o tym.. – odpowiedziałam szeptem.
- Przestań gadać głupoty – powiedział i mocno mnie przytulił.


           Następnego dnia obudził mnie dźwięk otwierających się drzwi. Gwałtownie otworzyłam oczy i promiennie porannego słońca poraziły mnie. Szybko odwróciłam głowę i zobaczyłam stojącego pod ścianą Jordiego. W rękach trzymał dużą tacę i po chwili powiedział
- Dzień dobry, przyniosłem śniadanko. Tak słodko spałaś, że nie miałem serca cię budzić.
- Kochany jesteś, co smacznego przyniosłeś? – zapytałam z uśmiechem, usiadłam na łóżku i oparłam się o skórzany zagłówek.
- Same pyszności – odpowiedział i usiadł obok mnie. – Grzanki, drzem figowy, galicyjską tarte, świeżo wyciskany sok pomarańczowy i cappuccino.
- Wygląda i pachnie ślicznie. Dziękuję – spojrzałam na niego i krótko pocałowałam w usta. Piłkarz spojrzał na mnie zaskoczony, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przez pół nocy nie mogłam spać, moje myśli krążyły wokół wielu rzeczy. Patrzyłam na śpiącego obok Jordiego i myślałam, co będzie dalej. On mnie tak kocha, traktuje jak królewnę, znosi moje humory oraz chwile załamania. Z każdym dniem, momentem spędzonym razem czułam, że obrońca jest dla mnie coraz ważniejszy. Wiem, że nigdy nie zapomnę Xaviego, nie przestanę go kochać, ale Alba jest kimś wyjątkowym. Osobą, która sprawia, że moje dni są piękniejsze, że znowu się uśmiecham i mam chęci do działania. Nie wiem czy go kocham, bo to uczucie zawsze było zarezerwowane dla Hernándeza, ale dlaczego miałabym nie spróbować? Może taki właśnie pomysł miał ktoś na moje życie. Zresztą pamiętam, co Xavier napisał w liście, że nie martwi się o mnie, bo wie, że Jordi się mną zaopiekuje najlepiej jak będzie potrafił. Biję się z myślami cały czas, czasami mam wrażenie, że zdradzam męża, ale czuję, że chciałby żebym była szczęśliwa. Jeżeli Jordi akceptuje mnie taką, jaką jestem to może to znak, że czas zacząć od nowa i zerwać z przeszłością? Mam nadzieję, że to dobry pomysł i nie zawiodę nikogo. Xaviego, Joanito, Jordiego, a w szczególności samej siebie.
- Co dzisiaj robimy? – zapytałam po dłuższej chwili.
- Możemy iść trochę na plaże, zobaczyć zamek, a po południu pójdziemy na starówkę zjeść coś dobrego. Nad oceanem strasznie mocno wieje, są piękne, wysokie fale, ale jest dość zimno, więc ubierz się ciepło.
- Byłeś już gdzieś? – zapytałam zdziwiona.
- Poszedłem pobiegać, Lucho kazał – odpowiedział z uśmiechem. 

         Jordi miał racje, pogoda w Vigo nie rozpieszczała, była niezdecydowana jak kobieta. Wiał silny, zimny wiatr, z nieba kilka razy spadły krople deszczu, ale w pewnym momencie na chwilę nawet wyszło słońce. Przeszliśmy Vigo wzdłuż i wszerz. Obejrzeliśmy zamek, zwiedziliśmy muzeum, usiedliśmy na chwilę na piasku przy latarni morskiej, a późnym popołudniem zjedliśmy pyszną kolacje w kameralnej restauracji na starówce. Jordi cały dzień wygłupiał się, robił wszystko żeby utrzymać mój dobry humor. Szliśmy wąską uliczką, Jordi opowiadał jakąś rodzinną historię, a ja szłam kawałek za nim i przyglądałam się wystawą sklepowym. Po chwili dogoniłam piłkarza i chwyciłam go za rękę. Alba spojrzał na mnie zaskoczony i szeroko się uśmiechnął. 
- To był świetny pomysł żeby tu przyjechać - powiedział i spojrzał na mnie. - Mamy w Hiszpanii tyle pięknych miejsc, a latamy nie wiadomo gdzie. Dziękuję, że mnie tu zabrałaś - dodał i pocałował mnie w czubek głowy. 
- Jordi... - wyszeptałam po chwili.
- Tak kruszynko? - zapytał pieszczotliwie. 
- Długo nad tym myślałam i... Cieszę się, że jesteś, że mnie znosisz i nie pozwalasz płakać. Obiecaj mi, że będziesz ze mną już zawsze, że mnie nie zostawisz.
- Obiecuję, jesteś moim szczęściem. Dostałem prezent od losu, że mogę cię kochać i nigdy tego nie zaprzepaszczę - spojrzał mi głęboko w oczy i przegarnął pasmo moich włosów. 
- Nie chcę cię stracić - wyszeptałam, a oczy zaszkliły mi się łzami. 
- Nie stracisz i nie płacz głuptasie - przetarł kciukiem mój mokry policzek. Wspięłam się na palce i musnęłam usta obrońcy. Jordi objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej siebie. Zarzuciłam ręce na jego barki, spojrzałam w jego ciemne tęczówki i  wplotłam dłonie w jego krótkie, brązowe włosy. Piłkarz położył ręce na mojej tali i wpił się w moje usta. Po plecach przeleciał mnie przyjemny dreszcz, a w brzuchu poczułam latające jak szalone motyle. To było coś niesamowitego, uczucie, którego nie czułam od śmierci Xaviego. 
- Kocham cię - wyszeptałam pewna swoich słów. 









Layout by Switch