poniedziałek, 21 grudnia 2015

Undecimo.

         Obudziły mnie promienie słoneczne wpadające przez duże okno do sypialni. Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. Wskazywał kilka minut po dziewiątej. Odwróciłam się delikatnie i spojrzałam na śpiącego Jordiego. Wyglądał tak słodko, gdy wypuszczał powietrze ustami i robił przy tym śmieszną minkę. Tak bardzo nie chciało mi się wstawać, opuszczać ramiona mężczyzny, w którego objęciach czułam się tak bezpiecznie. Westchnęłam i delikatnie żeby nie obudzić piłkarza podniosłam jego rękę leżącą na moim biodrze. Usiadłam na brzegu łóżka, założyłam ciepłe papcie i poczułam dłonie piłkarza chwytające moją talie i ciągnące z powrotem na łóżko. 
- A gdzie ty chciałaś mi uciec?
- Myślałam, że śpisz.
- Spałem, ale jak poczułem, że mi uciekasz to musiałem zainterweniować - powiedział z uśmiechem i zawisł nade mną. 
- Muszę iść do pracy, wczoraj skończyli malować. 
- Ściany poczekają - dodał i mnie pocałował. - A ja trening mam dopiero na trzynastą, wcześniej cię nie wypuszczę.
- Zatrzymasz mnie siłą? - zapytałam.
- Jak będzie trzeba to tak - odpowiedział i zaczął mnie gilgotać. Wiłam się pod nim i śmiałam w niebo głosy. Od zawsze miałam łaskotki i wszyscy to wykorzystywali. 
- Jordi proszę - powiedziałam przez śmiech. 
- O co mnie prosisz? - na chwilę przestał i spojrzał mi w oczy. - O to? - zapytał i znowu zaczął łaskotać mnie po bokach i brzuchu.
- Jordi! Przestań - krzyknęłam ze śmiechem. - Zostanę, ale mi coś obiecasz. Nigdy więcej już tego nie zrobisz. 
- Przykro mi kochanie, ale nie mogę. Wtedy się tak pięknie śmiejesz - powiedział i pocałował mnie krótko w usta. Położył się obok mnie i objął silnym ramieniem. - Już cię nigdzie nie puszczę.
- A ja nigdzie nie ucieknę, za dobrze mi tu - delikatnie się odwróciłam, spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki i krótko pocałowałam. 
- Może polecisz jutro z nami do Londynu? – zapytał zmieniając temat.
- Wiesz, że mam masę roboty. 
- Cesc ze swoimi księżniczkami się stęsknił. Ja bym się cieszył jakbyś siedziała na trybunach, odpoczęłabyś trochę.
- Jordi przestań, bo wiesz, że zaraz ulegnę.
- Cesc naprawdę prosił 
- Misiek, bo zaraz pójdę do pracy - powiedziałam pewnie. Też stęskniłam się za rodzinką Fabregasa, chciałabym ich zobaczyć, przecież Lia z Capri już są takie duże, a ciotka Milagros je tak zaniedbała, ale mam obowiązki, pracę, terminy. Nie mogę tak z dnia na dzień wyjechać i wszystko rzucić.
- A obiecasz mi, że chociaż to przemyślisz? 
- Niech będzie, ale nie licz na wiele. Mam spotkania, drewno z Kolumbii przylatuje, muszę być na miejscu.
- Skąd? - zapytał ze śmiechem. 
- Z Kolumbii, na stolik - odpowiedziałam z uśmiechem. 
- Nie przekonałaś mnie - przygarnął kosmyk moim kasztanowych włosów. - Wieczorem mi powiesz, co postanowiłaś. O której skończysz?
- Nie wiem, pewnie późno. 
- O dwudziestej będę czekał z kolacją. 
- Jesteś niemożliwy. 
- Po prostu nie chcę żebyś się przepracowywała. 
- Kocham cię wiesz? 
- Ja ciebie też kruszynko - odpowiedział i namiętnie mnie pocałował. 

         Przez cały dzień nie wiedziałam, w co ręce włożyć. Przyszło wiele pism do przeczytania, musiałam przebukować bilety do Madrytu, a jeszcze musiałam pojechać do pracowni wyszlifować szuflady. Telefony się urywały, wszyscy w biurze latali jak szaleńcy. Chcieliśmy zacząć jak najszybciej. Zbieraliśmy sponsorów, dzieci, które moglibyśmy objąć opieką, szukaliśmy więcej ludzi do pracy. Na dworze zrobiło się już ciemno, połowa pracowników poszła do domu, a ja siedziałam przy kalendarzu z telefonem w ręce i próbowałam zorganizować sobie najbliższe tygodnie. Gdy człowiek się już za coś zabierze dopiero wtedy dostrzega jak wiele pracy potrzeba żeby wszystko sprawnie działało. Spojrzałam na zegarek, wskazywał za kwadrans dziewiąta. Przypomniało mi się, że już dawno miałam być u Jordiego. Wyjęłam prywatny telefon z torebki i zobaczyłam pięć nieodebranych połączeń od obrońcy. Skrzywiłem się i wysłałam krótką wiadomość tekstową informującą, że się trochę spóźnię. Wykonałam jeszcze kilka telefonów, dogadałem dostawę, ubrałam popielaty płaszczyk, wzięłam torebkę i wyszłam z biura. Po niespełna kwadransie stałam pod drzwiami piłkarza. Wpuścił mnie do środka i bez słowa zostawił samą w korytarzu. 
- Jordi przepraszam. Wiem, że jestem koszmarna, ale straciłam rachubę czasu - powiedziałam i weszłam do salonu. Duży stół był pięknie zastawiony, czarne talerze, duże kieliszki, wino i spalone do połowy świece. W tle leciała cicha romantyczna piosenka. Alba siedział na kanapie i nerwowo bawił się palcami. Stanęłam za nim i położyłam ręce na jego ramionach. 
- Przepraszam - powiedziałam cicho i nachyliłam się. - Nie złość się, proszę. 
- Zrobiłem twoje ulubione krewetki w sosie tajskim. 
- Odgrzejemy, na pewno są pyszne. 
- Są paskudne, nie umiem gotować - powiedział i parsknął śmiechem. 
- Nie wierzę - odpowiedziała i usiadłam mu na kolanach. - Nie gniewasz się już? 
- Nawet jakbym chciał to nie umiem. Możesz być najgorszą dziewczyną na świecie, a ja i tak będę cię kochać - objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. - Kocham cię zołzo. 
- Ja ciebie też - powiedziałam i krótko pocałowałam go w usta. - Przemyślałam wszystko i polecę jutro z wami do Londynu. 
- Naprawdę? 
- Tak, już wszystko załatwiłam.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę - odpowiedział z uśmiechem. - Chodź zobaczymy, co z tymi krewetkami. 
- Chyba już nie jestem głodna. 
- Nie? - potrząsnęłam przecząco głową i usiadłam na nim okrakiem. Wplotłam dłonie w jego krótkie włosy i wpiłam się w jego usta. Piłkarz wsunął swoje zimne dłonie pod błękitny materiał mojej koszuli, a mnie przeleciał przyjemny dreszcz. Po chwili obrócił nas tak, że leżeliśmy na brązowej kanapie. Piłkarza rozpiął guziczki mojej koszuli i krótko pocałował w usta. 
- Możemy przejść od razu do deseru - powiedział z cwaniackim uśmiechem i rozpiął swój skórzany pasek. 


         Następnego dnia wczesnym popołudniem samolot z piłkarzami Barcelony, sztabem trenerskim, prezydentem klubu i partnerkami niektórych zawodników wylądował w stolicy Anglii. Brytyjska pogoda nas nie rozpieszczała, wiał silny wiatr i padał rzęsisty deszcz. Chłopaki pojechali do swojego hotelu niedaleko stadionu, a ja razem z Joaną zakwaterowałam się w małym hoteliku w centrum. W samolocie miałam okazje lepiej poznać dziewczynę Alvesa i mogę spokojnie stwierdzić, że jest równie szalona jak on. Zresztą, kto normalny wytrzymałby z tym wariatem? Cieszyłam się, że Dani jest szczęśliwy i poznał tą jedyną. Jest świetnym facetem, który nawet największemu gburowi potrafił poprawić humor. Pamiętam jak na celebracji trypletu gonił mojego Joanita po całym boisku. Alves jest najwspanialszym Brazylijczykiem na świecie! A od momentu, gdy jest z Joaną jest jeszcze bardziej szurnięty. Ale takiego wszyscy do kochamy i nie wyobrażam sobie żeby mógł nas kiedyś opuścić. Gdy chciał odejść marudziłam Xaviemu, że ma mu przemówić do rozsądku i nigdzie się nie ruszać. Alves jest dobrym duchem tej szatni i sprawia, że wszystko jest piękniejsze. 
Poprawiałam makijaż, gdy nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam uśmiechniętą od ucha do ucha Joanę. Ruchem głowy pokazałam, że ma wejść do środka i wróciłam do malowania ust. 
- Jak już jesteśmy w Londynie to, co powiesz na małe zakupy? - zapytała i usiadła na pufie w rogu.
- W sumie to z chęcią. Muszę kupić coś Jordiemu na urodziny. To już za tydzień, a ja nic nie mam… - westchnęłam i spojrzałam na Kanaryjkę. 
- Na pewno sobie poradzimy. To co, idziemy? 
- Jasne, jestem gotowa! - zakomunikowałam i wzięłam torebkę do ręki. 

         Zrobiłyśmy rundkę po wielu butikach, Joana kupiła niewiarygodną ilość nowych ubrań! Gdy zadowoliła swoje potrzeby zaczęły szukać ciuchów dla mnie. Wybierała kolorowe sukienki, koszule, spódniczki. Uważała, że wszystko będzie dla mnie idealne. Będę szczera, nigdy nie spędziłam tyle czasu w przymierzalni! Gdy zobaczyłam ilość papierowych toreb, w które ekspedientka zapakowała ubrania zrobiłam wielkie oczy, a gdy usłyszałam kwotę za zakupy zrobiło mi się gorąco. Nie sądziłam, że tyle tego wyszło. Nie pozostało mi nic innego jak wyjąć kartę kredytową z portfela i zapłacić. Zmęczona zakupami zaproponowałam Joanie kawę. Usiadłyśmy w małej kawiarence gdzie głównym motywem była flaga Wielkiej Brytanii. Wyglądało naprawdę uroczo! Miało swój niesamowity klimat. Zamówiliśmy dwa cappuccino i ciasto czekoladowe, spojrzałam na moje torby z nowymi ubraniami i zaczęłam się śmieć. 
- Jordi mi nie uwierzy - powiedziałam.
- Na pewno wszystko mu się spodoba, gwarantuje - odpowiedziała z uśmiechem. - Masz już jakiś pomysł na jego urodziny? 
- Żadnego... Chyba wyszłam z wprawy - odpowiedziałam z rozżaleniem. 
- Spokojnie, zaraz wszystko zaplanujemy. Po pierwsze trzy imprezy.
- Ile? - zapytałam z niedowierzaniem. 
- Trzy. Jedna dla rodziny, jedna dla chłopaków i jedna dla was. Chłopków można zaciągnąć do klubu w najbliższy weekend po meczu, rodziców Alby zaprosicie w następny weekend, ugotujesz coś pysznego i przy okazji wkradniesz się w ich serca, a w dzień urodzin Jordiego zrobisz romantyczną kolacje. 
- Brzmi sensownie.
- Najważniejszy będzie dzień urodzin. Reszta to tylko formalność. Jest pięć podstawowych punków do idealnego wieczoru. Pierwsze - pokazała kciuk - miejsce, drugie - dodała palec wskazujący - pomysł, trzecie prezent, czwarte wygląd, i piąte, najważniejsze ty - skończyła wyliczać. - Uwierz mi, że nic nie będzie dla niego ważniejsze niż twoja obecność.
- Tak sądzisz? 
- Jestem tego pewna. Oni są prości w obsłudze, wiele im nie potrzeba. Prezent to coś, o czym następnego dnia się zapomina. Obojętnie czy kupisz mu zegarek, buty czy skarpetki, on i tak nie zwróci na to większej uwagi. 
- Mam mu kupić skarpetki? - zapytałam ze śmiechem. 
- Dani je uwielbia. Zawsze dostaje jakieś kolorowe we wzorki - odpowiedziała z uśmiechem. - Taka już nasza mała tradycja - dodała. 
- W sumie... Jordi mówił coś ostatnio, że zegarek mu się zepsuł. Będę musiała iść jakiś kupić.
- Najpierw to musimy iść ci kupić jakiś piękny koronkowy komplet na tę noc - uśmiechnęła się. - To będzie dla niego najlepszy prezent.
- To co, idziemy? - zapytałam i zaczęłam się śmiać, a Joana mi zawtórowała. 

         Resztę dnia spędziłyśmy na wybieraniu idealnej, seksownej bielizny, prezentu dla Jordiego i drobiazgu dla księżniczek Cesca. Cały czas śmiałam się jak szalona. Joana powodowała, że momentami miałam w oczach łzy śmiechu. Naprawdę ją polubiłam. Zarażała pozytywną energią i lekkim podejściem do życia. Pasowała do Alvesa jak nikt inny. Cieszyłam się, że przyleciałam do Londynu. Poznałam świetną dziewczynę, zrobiłam zakupy życia, a przede wszystkim cudownie się bawiłam. A to przecież nie koniec. Jeszcze jeden długi dzień w Anglii przede mną!

~*~
Witajcie ostatni raz w tym roku! 
Uznałam, że jeszcze trochę pociągnę tą sielankę z Jordim, niech się trochę nacieszą sobą, bo niedługo.. Tajemnica! ;*
Z innej beczki chciałam jeszcze zaprosić na nowość KLIK Jak ktoś jeszcze nie wpadł to zapraszam.
Z racji tego, że następny rozdział tutaj pojawi się najprawdopodobniej w nowym roku to chciałam życzyć wam 
Wesołych Świąt, spełnienia marzeń, pięknego 2016 i przede wszystkim dużo weny! 

Do następnego, Ines ;*




6 komentarzy:

  1. Uśmiałam się przy tym rozdziale, a najbardziej podczas wymiany zdań między dziewczynami. ;D Ej, nie mów, że chcesz popsuć tą sielanke? Nie pozwalam! ;D
    Zdrowych i pogodnych świąt, oraz dużej ilości weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Tu naprawdę robi się kolorowo! Aż się zaczynam bać xd
    Jordi naprawdę jest przekochany i zasługuje na świetne urodziny ^^
    Czekam na kolejny rozdział i również życzę Wesołych Świąt <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Normalnie kocham ten rozdział! ;D Jest WSPANIAŁY!!! Już się nie mogę doczekać tego, co dla nas szykujesz.
    Zdrowych i pogodnych. I mnóstwa weny. ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka! Pewnie grzeczniej byłoby powiedzieć dzień dobry, ale jest wpół do drugiej w nocy, więc to trochę nie na miejscu :D
    Ahh stara Nikaaaa wróciła i próbuje być zabawna..
    Coś mnie dzisiaj tknęło i przelogowałam się na to stare konto, sprawdziłam blogi moich znajomych z czasów kiedy sama pisałam i okazało się, że mało kto jeszcze się trzyma, a wiele osób swoje opowiadania usunęło. Szkoda, bo chciałam do nich wrócić i powspominać stare dobre czasy, kiedy to miało się czas na pisanie opowiadań o wspaniałych piłkarzach. Teraz nawet na mecze nie mam już czasu ;(
    W zasadzie nie wiem czy to bardzo dziwne, ale płakałam za Xavim w dosłownie każdym poście na tym blogu, czy Mili była szczęśliwa z Jordim czy płakała razem ze mną.
    Ogólnie to totalnie Twoja wina, że jeszcze nie śpię, bo siedzę na Twoim blogu jakoś od północy i nie mogłam go wyłączyć aż nie przeczytam do końca, a mój komentarz mam nadzieję stanie się miłym dodatkiem, chociaż mogłabym się wreszcie zamknąć, bo nawijam jakbym słowotoku dostała.
    Kończąc życzę Ci w ten sylwestrowy poranek wiele radości i ogromu marzeń, bo to marzenia są najważniejsze. Pewnie też wiele energii do pracy nad blogiem, samodoskonalenia i te sprawy, mam nadzieję, że będziesz siedzieć w tym jak najdłużej i że kiedyś uda nam się pogadać tak, jak te pare lat temu :D
    Pozdrawiam,
    stara, ale jara Nikaaaa :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ufffff.. W końcu udało mi się tu dotrzeć :)
    To opowiadanie jest naprawdę piękne, na początku skoro płakałam, ale teraz, widzą zmiany, uśmiecham się do laptopa. Fajnie to wszystko poprowadziłaś :)
    Czekam na nowość!

    OdpowiedzUsuń

Layout by Switch