czwartek, 24 marca 2016

Decimotercero.

            
                Przygotowania do imprezy urodzinowej Jordiego szły pełną parą. Przed Katalończykiem udawałam, że mam jeszcze więcej pracy w fundacji niż normalnie, a tak naprawdę jeździłam po mieście i organizowałam wszystko. Balony, tort, klub... Tego było więcej niż myślałam! Na szczęście miałam do pomocy niezawodnego Alvesa z Joaną. Piłkarz zdążył powiadomić wszystkich, oczywiście tak żeby Jordi się niczego nie domyślił. Wynajęłam pół ekskluzywnego klubu, w którym lubili przesiadywać piłkarze Dumy Katalonii, dogadałem wszystko z managerem i wreszcie mogłam spokojnie usiąść w fotelu i odetchnąć. Wzięłam pilota do ręki i włączyłam telewizor. Skakałam chwilę po kanałach, gdy usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. 
- Kochanie wróciłem - zawołał Jordi i po chwili wszedł do salonu. - Przepraszam, że tak długo, ale straszne korki były. 
- Nic się nie stało, kupiłeś wszystko? - zapytałam i odebrałam od piłkarza cześć zakupów. 
- Wszystko, co było na kartce. To co dobrego dzisiaj gotujemy? - zapytał z szerokim uśmiechem. 
- Nic - odpowiedziałam mu tym samym i szybko cmoknęłam jego malinowe usta. - Idziemy do restauracji po meczu. Javi mówił, że Shondo mają jakieś nowe menu. 
- Javi? - zapytał i podejrzliwie zmarszczył brwi. 
- Mój szef marketingu skarbie - powiedziałam ze śmiechem. 
- Czyli nie mam być zazdrosny? 
- Możesz - odpowiedziałam całkiem poważnie. - Javi jest naprawdę przystojnym facetem. Wysoki, z oczami ciemnymi jak węgle. 
- Ej ej ej! - zawołał, chwycił mnie za dłonie i przyciągnął ku sobie. - To ja mam być dla ciebie przystojny. A nie jakiś tam Javi! 
- Javi ma przepiękną żonę i dwójkę małych dzieci. Możesz być spokojny.
- O ty wredoto! - powiedział i zaczął mnie łaskotać. - Tak mnie wkręcać? 
- Jordi proszę - poprosiłam przez łzy, które pojawiły się w moich oczach ze śmiechu. 
- A co ja z tego będę miał? 
- Wspaniały wieczór - odpowiedziałam z cwaniackim uśmieszkiem.
- Kocham cię wiesz? - powiedział i krótko mnie pocałował. 

            Wyszykowałam się w piękną, nową, czarna dopasowaną sukienkę do połowy uda, na nogi założyłam wysokie, czerwone szpilki. Końcówki włosów podkręciłam, powieki pomalowałam ciemnym cieniem, usta krwiście czerwoną szminką. Szyję i dekolt spryskałam ulubionymi, kwiatowymi perfumami i wyszłam z łazienki. Na fotelu przy oknie siedział gotowy już do wyjścia Jordi. Słysząc tupot moich obcasów oderwał wzrok od telefonu i spojrzał na mnie. Jego źrenice momentalnie się powiększyły, a dolna szczęka nieświadomie opadła delikatnie w dół. 
- Wow - wydusił w końcu z siebie. - Wyglądasz... Wow, no po prostu nieziemsko. - wstał i podeszła do mnie. - Teraz nie będę mógł się skupić na meczu  - położył ręce na moich biodrach i przyciągnął do siebie. - Zamiast latać za piłką będę myśleć o mojej ślicznej dziewczynie. 
- Lepiej nie, bo jeszcze przegracie - odpowiedziałam ze śmiechem. - Ale mój  mistrz na pewno strzeli dzisiaj jakąś piękną bramkę, albo zaasystuje, prawda? - wplotłam dłonie w jego krótkie włosy i spojrzałam prosto w oczy. 
- Postaram się - odpowiedział i mnie pocałował. Uwielbiałam te chwile, gdy czułam, że Jordi jest blisko, że mnie kocha i wspiera. Poczucie, że mam go obok sprawiało, że rosły mi skrzydła. Mogłam cieszyć się życiem i czerpać je garściami. Rozumiał mnie i byłam mu za to dozgonnie wdzięczna. Wiedział, kiedy potrzebuję zapłakać, schować się w jego ramionach i zatęsknić za Xavim. Kiedy potrzebuję jego radości, skaczących iskierek w oczach i uśmiechu. Był nowym sensem mojego życia, facetem, którego kochałam i nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Znosił moją miłość do Xaviego i nie przeszkadzało mu, że zawsze będzie tym drugim. 

            Siedziałam na trybunach Camp Nou i z uwagą śledziłam poczynania chłopaków. Jak byłam mała zawsze denerwowałam się, gdy tata oglądał mecze w telewizji, a ja przez to nie mogłam obejrzeć bajki na dobranoc. Dopóki nie poznałam Xaviego futbol nie był częścią mojego życia. Mimo mieszkania w europejskich stolicach piłki nożnej, nigdy mnie to nie obchodziło. Nie rozumiałam jak można zachwycać się dwudziestoma dwoma biegającymi facetami za jedną piłką. Z czasem to wszystko się zmieniło. Teraz siedzę i z zapartym tchem obserwuję to wszystko. 
- Cześć piękna - usłyszałam znajomy głos i oderwałam wzrok od murawy. - Wszystko sprawdziłam, będzie idealnie - dopowiedziała i krótkim buziakiem w policzek przywitała się ze mną. 
- Dziękuję, że mi pomogliście - powiedziałam i posłałam Joanie szczery uśmiech. 
- Nie ma, o czym gadać, wiesz, że nie musiałam prosić Daniego dwa razy. On z Neyem pierwszy jest do takich imprez. 
- Wiem, jednak bez was by mi się nie udało tego złożyć w całość. 
- Przesadzasz - machnęła ręką i się uśmiechnęła. - Jak im idzie? 
- Dobrze, jak tak dalej pójdzie to się manitą skończy.
- To świetnie, będę mieć jeszcze jeden powód do świętowania - powiedziała rozemocjonowana i ukazała rządek swoich białych zębów. - Ślicznie wyglądasz - dodała po chwili i puściła mi oczko. 

            Mecz skończył się bardzo dobrym wynikiem dla drużyny z Katalonii. Po niespełna czterdziestu minutach od ostatniego gwizdka przy głównym wyjściu na parking pojawił się Jordi. Kiwnęłam porozumiewawczo do Joany i z uśmiechem pogratulowałem obrońcy meczu. 
- Wspaniała asysta kochanie - powiedziałam i pocałowałam go w policzek. 
- Dla mojej księżniczki - odpowiedział z uśmiechem. Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę samochodu. Wzięłam mu z ręki kluczyki i nacisnęłam guzik je otwierający. 
- Ja prowadzę - oznajmiłam widząc jego zdziwioną minę. 
- Ale ja już mogę prowadzić - odpowiedział oburzony. - Daj mi się nacieszyć prawem jazdy. 
- Jutro - szybko cmoknęłam go w usta i wsiadłam od strony kierowcy. 
- To po co ja przystępowałem po raz dziesiąty do tego? - zapytał pod nosem, gdy usiadł koło mnie. - Jak wszyscy boją się ze mną jeździć...
- Ja po prostu się jeszcze nie przyzwyczaiłam - spojrzałam na niego i delikatnie się uśmiechnęłam. - Podjedziemy jeszcze na chwilę do fundacji. Muszę podpisać jakieś papiery, Sol dzwoniła. 
- Oczywiście skarbie - odpowiedział z uśmiechem i kiwnął do Brazylijczyków stojących przy samochodzie jednego z nich. Jordi był tak nieświadomy tego, co zaraz go czeka, że z ledwością powstrzymywałam się od śmiechu. Nie było żadnych papierów, musiałam grać na czas żeby reszta piłkarzy z partnerkami dojechała do klubu. W drodze Alba dużo mówił o meczu, o jakiejś historii, którą opowiadał Pique przed meczem i o bracie, który do niego dzwonił.
Po około godzinie dojechaliśmy pod restaurację nieopodal plaży. Zaparkowałam duży, sportowy samochód piłkarza na parkingu i weszliśmy do środka. Kelner od razu mnie poznał i z uśmiechem zaprowadził do naszej loży. Weszliśmy po czterech schodkach wyżej i stanęliśmy u progu balkonu. 
- Niespodzianka - usłyszałam po chwili krzyk i wielką bandę wyskakującą zza kanap. Jordi spojrzał na mnie zaskoczony, a później z wielkim uśmiechem słuchał jak goście śpiewają mu sto lat. Po chwili jeden z kelnerów wszedł z wielką tacą z kieliszkami szampana, a drugi wjechał z dużym tortem. Alba porwany przez Neymara przeleciał przez tradycyjny tunel gdzie reszta piłkarzy obłożyła go ciosami. Po kolei każdy ściskał się z Chomiczkiem i składał mu życzenia. Nagle podleciał do niego Rafinha i wziął w objęcia. 
- Najlepszego stary! - Jordi szeroko się do niego uśmiechnął i rzucił po chwili.
- Niezła randka Rafa. Już uwierzyłem, że w końcu sobie kogoś znalazłeś, jaki ja jestem naiwny  - powiedział i zaczął się śmiać. Po chwili stanął przede mną i wpatrywał się przez kilkanaście sekund bez słowa. 
- Że ja się niczego nie domyśliłem. Nowe menu, Rafinha i randka, Rudy w koszuli, bo rocznica z żoną. To wszystko było takie nienaturalne, a ja uwierzyłem. Ale jestem głupi - powiedział ze śmiechem i teatralnie uderzył się w głowę - Długo to planowałaś? 
- Ja? Nie, przeceniasz mnie - odpowiedziałam z uśmiechem. - Wszystkiego najlepszego skarbie  - dodałam i krótko go pocałowałam. 
- Dziękuję, naprawdę mnie zaskoczyliście. Cieszę się, że mam was tu wszystkich razem - powiedział z uśmiechem i objął mnie ramieniem. Po chwili głośno zachrząkał, czym uciszył wszystkich zebranych gości.
- Póki jesteśmy tu wszyscy, i każdy jest jeszcze w stanie trzeźwości, tak o tobie mówię Pique - powiedział głośno ze śmiechem i wskazał na obrońcę, który tylko przekręcił oczami i pokiwał głową. - Chciałem wam bardzo podziękować za to, że jesteście. Nie tylko teraz, tutaj, ale zawsze mnie wspieracie i wiem, że mogę w każdej sytuacji na was liczyć. Dziękuję za życzenia i za wszystko inne. Kocham was - dodał z uśmiechem. - A, i chciałbym podziękować Milagros, za cudowną niespodziankę - chwycił moją dłoń i ucałował jej wierzchnią stronę.
- Ej, ja też pomagałem - krzyknął  z głębi sali oburzony Alves.
- Też chcesz buziaka? 
- Zawsze - odparł pewnie Brazylijczyk. Cała grupa zaczęła się śmiać, a ja przytuliłam się do mojego ukochanego faceta. Byłam szczęśliwa, wreszcie czułam się tak jak przed kilku laty. Miałam wspaniałego, kochającego mężczyznę, cudownych przyjaciół i poczucie, że wszystko będzie dobrze. Mogłabym powiedzieć, że jest tak jak kiedyś, ale wiem, że tak nie będzie. Xaviego już nie ma, ale czuję, że zawsze będzie ze mną. Mam wrażenie, że jest gdzieś tutaj, w tej grupie, uśmiecha się i razem z resztą wykrzykuje "gorzko, gorzko". Spojrzałam na Jordiego, delikatnie się uśmiechnęłam i pocałowałam jego malinowe usta. Nie chcę i nie będę już ukrywać, że znowu kocham.. 


~*~
Miał być na urodziny Jordiego, nie wyszło, jest dzisiaj. 
W ten jakże smutny i trudny dzień dla całego futbolu i barcelonismo...
Gracias por todo Johan. Descanse en paz. 









piątek, 22 stycznia 2016

Duodécimo.


         Następnego ranka obudziłam się w wyśmienitym humorze. Wzięłam prysznic, założyłam nową, kwiecistą koszulę, wyprostowałam włosy, zrobiłam delikatny makijaż i zeszłam na pyszne śniadanko do hotelowej restauracji. Od dawno wyglądało ono tak samo, byłam uzależniona od słodkich rogalików, jogurtu naturalnego, dżemu figowego, świeżych owoców i dopiero co parzonej kawy. Xavi zawsze tak witał mnie każdego ranka. Dzięki jego piłkarskiej diecie nauczyłam się tak jeść i teraz za żadne skarby bym tego nie zmieniła. To on sprawił, że jego przyzwyczajenia stały się też moimi. Tęskniłam za nim każdego dnia. Gdy otwierałam portfel widziałam nasze wspólne zdjęcie z ostatnich wakacji. Miałam momenty, gdy traciłam pewność siebie, chciałam znowu zacząć płakać, ale przecież nie mogłam. Musiałam być silna, dla Jordiego, Xaviego, Joana i przede wszystkich dla siebie. Od pewnego czasu pomieszkiwałam trochę u Jordiego, w sumie tam spędzałam większości dnia. Gdy wracałam do swojego mieszkania, wszystko było takie puste. Nikt nie oglądał telewizji, nie słuchał głośno muzyki czy trzaskał talerzami. Zdążyłam na nowo przyzwyczaić się, że ktoś oprócz mnie jest w mieszkaniu. Z każdą chwilą z Jordim czułam się coraz lepiej. Wiedziałam, że moje uczucia do niego nie są wytworem mojej wyobraźni. Kochałam go, może nie tak jak Xaviera, ale kochałam. Był moją ostoją, przystanią, w której czułam się najbezpieczniej na świecie. Na nowo odnalazłam radość z życia, potrafiłam cieszyć się byle głupstwem. Kochałam go przytulać i skradać krótkie pocałunki. Przy nim znowu byłam szczęśliwa!

         Po zjedzonym śniadaniu wsiadłam do czarnej taksówki, która zawiozła mnie do jednej z najbogatszych dzielnic Londynu. Stanęłam przy pięknej willi i zapukałam w bogato zdobione drzwi. Po chwili w progu zobaczyłam zarośniętego Katalończyka w dużej, popielatej bluzie. Zrobił wielkie oczy, otworzył usta ze zdziwienia i bez słowa wziął mnie w ramiona. Mocno mnie ścisnął i delikatnie uniósł nad ziemię. 
- Nie wiem jak cię przekonał, ale jest moim królem - powiedział i pocałował mnie w policzek. - Zapraszam do naszego królestwa - dodał z uśmiechem. Weszliśmy do salonu gdzie na wielkiej kanapie, tyłem do nas siedziała Dani. Cesc pokazał mi, że mam nic nie mówić i chwilkę poczekać. Z uśmiechem usiadł przy swojej kobiecie i objął ramieniem. 
- Kochanie, kto to był? - zapytała Libanka. 
- Prezent skarbie. 
- Prezent? Kupiłeś mi buty? 
- Nie kochanie, nie buty. Myślę, że ucieszysz się nawet bardziej - powiedział z uśmiechem i kiwnął do mnie głową. Usiadłam przy Danielli i pocałowałam ją w policzek. Żona Fabregasa cicho pisnęła i mocno mnie przytuliła. 
- Nie wierzę - odpowiedziała ze łzami w oczach. 
- Czuję - powiedziałam ze śmiechem i po chwili dziewczyna puściła mnie. - Cesc - spojrzała wymownie na piłkarza, a ten podniósł ręce do góry i zaczął przecząco kręcić głową. 
- To nie ja, ja nic nie wiedziałem, ale Alba jest cudotwórcą - odpowiedział i posłał jej całusa. - Zrobię wam kawy - dodał i wyszedł z pokoju. 
- Naprawdę nic nie wiedział? - zapytała zdziwiona Daniella. 
- Prosił tylko Jordiego żeby mnie namówił na przyjazd. Nic więcej. Nie wiedział, że się zdecydowałam - odpowiedziałam jej z uśmiechem. - A gdzie są twoje pocieszy? 
- María na francuskim, Jo u kolegi, Capri ogląda bajkę, a Lia wybiera sukienkę, którą ubierze na mecz. 
- Modnisia po mamusi - powiedziałam ze śmiechem i delikatnie szturchnęłam ją w ramię. 
- Coś w tym jest, zawsze kochała moje ubrania. 
- Ciekawe, dlaczego - spojrzałam na nią wymownie, a narzeczona Cesca wywróciła oczami. - Chodź przywitasz się z księżniczkami.  
Wstałyśmy z kanapy i weszłyśmy na piętro posiadłości Fabregasa. Wszystko było tak pięknie urządzone, bardzo bogato i elegancko, ale mimo wszystko nadal było rodzinnie i przytulnie. Zatrzymałam się na chwilę przy dużej ścianie obwieszonej różnorakimi ramkami ze zdjęciami. Były fotografie Cesca z pucharami, ich wspólne, dziewczynek, Jo na meczach, całej rodziny, rodziców, dziadków i siostry Cesca. W pewnym momencie dostrzegłam wyjątkowe zdjęcie. Podeszłam bliżej i zobaczyłam całą naszą grupę na wakacjach na Formenterze. Cesc z Daniellą i dziewczynkami, Jordi, Pique z Shaki i chłopakami, Xavi, Joanito i ja. Momentalnie do oczu napłynęły mi łzy. Nasze ostatnie wspólne wakacje... Kilka dni później miał zacząć się sezon, spontanicznie wymyśliliśmy niespełna tygodniowy wyjazd na hiszpańską wyspę. Bawiliśmy się świetnie, jak zawsze zresztą. Byliśmy zgraną paczką, która dzieliła się doświadczeniami, historiami i po prostu dobrze czuła się w swoim towarzystwie. Nasze dzieci były w podobnym wieku, mogliśmy pogadać o kupkach, zupkach i kolkach. Jedynie Jordi zawsze był nie w temacie. Czasami z dziewczynami zastanawiałyśmy się, dlaczego nigdy nie przedstawił na jakiejś swojej dziewczyny. Powtarzał, że dopóki nie poczuje, że to ta jedyna to nie będzie  zapeszał. Nigdy nie pomyślałabym, że Jordi jest sam, bo czuje coś do mnie. To brzmi tak nierealistycznie, ale jest prawdziwe. Teraz jesteśmy razem, szczęśliwi.
- Lubię to zdjęcie - powiedziała cicho Dani i przytuliła mnie. - Kto by wtedy pomyślał, że tak to się wszystko potoczy...
- Na pewno nie ja, myślałam, że Xavi będzie ze mną już zawsze... - wyszeptałam. 
- Wiem, wszyscy tak myśleliśmy. Nam też go brakuje maleńka, ale on zawsze z nami jest i będzie, bo my nigdy przecież o nim nie zapomnimy, prawda? - powiedziała z lekkim uśmiechem. - Wszystko się ułoży - starła pojedynczą łzę z mojego policzka i pociągnęła za sobą do różowego królestwa. Było tam tak idealnie, wyglądało jak w jakimś baśniowym pałacu. Lia stała do nas bokiem i przyglądała się sukienkom leżącym na łóżku, a Capri siedziała na wielkiej pufie i wpatrywała się w kolorowe obrazy w wielkim telewizorze. 
- Dziewczynki ciocia przyjechała! - krzyknęła Daniella i jej córeczki równocześnie oderwały się od swojego zajęcia i spojrzały na nas.
- Dani one mnie nie pamiętają - szepnęłam i przetarłam mokre policzki. 
- Ciocia Milagros? - krzyknęła Lia i po chwili wskoczyła mi w ramiona. 
- Jesteś pewna? - powiedziała ze śmiechem Libanka. - Capri chodź tu do mnie - poprosiła młodszą córkę. 
- Cześć księżniczko - powiedziałam do małej Lii i pocałowałam ją w policzek. - Ale pięknie wyglądasz, wyrosłaś jak nie wiem.
- Dziękuję. Pomożesz mi wybrać sukienkę, bo nie mogę się zdecydować - odpowiedziała słodkim głosikiem. 
- Oczywiście - odstawiłam ją na ziemie i przywitałam się z Capri. 
- Dzień dobry - powiedziała nieśmiało. Młodsza córka Fabregasa nie mogła mnie pamiętać, miała trzy miesiące, gdy ostatni raz ją widziałam. Gdyby nie oczy Cesca w życiu sama bym jej nie poznała.  

         Resztę popołudnia spędziłam z Daniellą i jej córeczkami. Dużo rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, opowiedziałam jej trochę, co się u mnie działo przez te ponad dwa lata. Krótko po dziewiętnastej udałyśmy sie na stadion gdzie nasi przyjaciele mieli gracz ćwierćfinał ligi mistrzów. Zasiadłyśmy na wygodnych siedziskach vipowskiej loży i czekając na piłkarzy rozmawiałyśmy o wszystkim. Po chwili dosiadła się do nas Joana i przywitała się z Daniellą.
         Tego dnia nie mogłam się skupić na tym, co dzieje się na płycie boiska. Za każdym razem, gdy spoglądałam na zieloną murawę wspomnienia związane z Xavim wracały. To dzięki niemu pokochałam ten sport, cieszyłam się i płakałam razem z nim. Pamiętam jak denerwował się przed każdym meczem, siedział w sypialni i analizował poprzednie mecze właśnie z tym przeciwnikiem. Potem wychodził, stawał przy blacie w kuchni, brał głęboki oddech i mówił pod nosem "wygramy to". Gdy dostawał kontuzji przeklinał wszystko, chciał grać cały czas i pomagać chłopakom. Dopadały go wtedy wątpliwości czy to może nie czas, aby zakończyć karierę. Wybijałam mu to z głowy, bo to przecież piłka to było to, co kochał najbardziej. A teraz go nie ma... I gdy patrzę na murawę to zawsze go widzę. Widzę jak posyła idealne podania do któregoś z napastników, wybija rzut rożny czy po konsultacji z Leo to on staje przy piłce przy rzucie wolnym. Przymierza i piękny strzał wpada w samo okienko bramki. Jego radość, dedykacje dla mnie i Joana. Zawsze był Xavim, moim Xavim, który po wygranym meczu potrafił podjechać do kwiaciarni i kupić mi wielki bukiet czerwonych róż. Tak bardzo bym chciała żeby on nadal tu był, ale teraz jedyne, co mi zostało to wiara, że on gdzieś tutaj z nami jest i nigdy nie pozwoli żeby coś nam się stało... 




Layout by Switch