piątek, 22 stycznia 2016

Duodécimo.


         Następnego ranka obudziłam się w wyśmienitym humorze. Wzięłam prysznic, założyłam nową, kwiecistą koszulę, wyprostowałam włosy, zrobiłam delikatny makijaż i zeszłam na pyszne śniadanko do hotelowej restauracji. Od dawno wyglądało ono tak samo, byłam uzależniona od słodkich rogalików, jogurtu naturalnego, dżemu figowego, świeżych owoców i dopiero co parzonej kawy. Xavi zawsze tak witał mnie każdego ranka. Dzięki jego piłkarskiej diecie nauczyłam się tak jeść i teraz za żadne skarby bym tego nie zmieniła. To on sprawił, że jego przyzwyczajenia stały się też moimi. Tęskniłam za nim każdego dnia. Gdy otwierałam portfel widziałam nasze wspólne zdjęcie z ostatnich wakacji. Miałam momenty, gdy traciłam pewność siebie, chciałam znowu zacząć płakać, ale przecież nie mogłam. Musiałam być silna, dla Jordiego, Xaviego, Joana i przede wszystkich dla siebie. Od pewnego czasu pomieszkiwałam trochę u Jordiego, w sumie tam spędzałam większości dnia. Gdy wracałam do swojego mieszkania, wszystko było takie puste. Nikt nie oglądał telewizji, nie słuchał głośno muzyki czy trzaskał talerzami. Zdążyłam na nowo przyzwyczaić się, że ktoś oprócz mnie jest w mieszkaniu. Z każdą chwilą z Jordim czułam się coraz lepiej. Wiedziałam, że moje uczucia do niego nie są wytworem mojej wyobraźni. Kochałam go, może nie tak jak Xaviera, ale kochałam. Był moją ostoją, przystanią, w której czułam się najbezpieczniej na świecie. Na nowo odnalazłam radość z życia, potrafiłam cieszyć się byle głupstwem. Kochałam go przytulać i skradać krótkie pocałunki. Przy nim znowu byłam szczęśliwa!

         Po zjedzonym śniadaniu wsiadłam do czarnej taksówki, która zawiozła mnie do jednej z najbogatszych dzielnic Londynu. Stanęłam przy pięknej willi i zapukałam w bogato zdobione drzwi. Po chwili w progu zobaczyłam zarośniętego Katalończyka w dużej, popielatej bluzie. Zrobił wielkie oczy, otworzył usta ze zdziwienia i bez słowa wziął mnie w ramiona. Mocno mnie ścisnął i delikatnie uniósł nad ziemię. 
- Nie wiem jak cię przekonał, ale jest moim królem - powiedział i pocałował mnie w policzek. - Zapraszam do naszego królestwa - dodał z uśmiechem. Weszliśmy do salonu gdzie na wielkiej kanapie, tyłem do nas siedziała Dani. Cesc pokazał mi, że mam nic nie mówić i chwilkę poczekać. Z uśmiechem usiadł przy swojej kobiecie i objął ramieniem. 
- Kochanie, kto to był? - zapytała Libanka. 
- Prezent skarbie. 
- Prezent? Kupiłeś mi buty? 
- Nie kochanie, nie buty. Myślę, że ucieszysz się nawet bardziej - powiedział z uśmiechem i kiwnął do mnie głową. Usiadłam przy Danielli i pocałowałam ją w policzek. Żona Fabregasa cicho pisnęła i mocno mnie przytuliła. 
- Nie wierzę - odpowiedziała ze łzami w oczach. 
- Czuję - powiedziałam ze śmiechem i po chwili dziewczyna puściła mnie. - Cesc - spojrzała wymownie na piłkarza, a ten podniósł ręce do góry i zaczął przecząco kręcić głową. 
- To nie ja, ja nic nie wiedziałem, ale Alba jest cudotwórcą - odpowiedział i posłał jej całusa. - Zrobię wam kawy - dodał i wyszedł z pokoju. 
- Naprawdę nic nie wiedział? - zapytała zdziwiona Daniella. 
- Prosił tylko Jordiego żeby mnie namówił na przyjazd. Nic więcej. Nie wiedział, że się zdecydowałam - odpowiedziałam jej z uśmiechem. - A gdzie są twoje pocieszy? 
- María na francuskim, Jo u kolegi, Capri ogląda bajkę, a Lia wybiera sukienkę, którą ubierze na mecz. 
- Modnisia po mamusi - powiedziałam ze śmiechem i delikatnie szturchnęłam ją w ramię. 
- Coś w tym jest, zawsze kochała moje ubrania. 
- Ciekawe, dlaczego - spojrzałam na nią wymownie, a narzeczona Cesca wywróciła oczami. - Chodź przywitasz się z księżniczkami.  
Wstałyśmy z kanapy i weszłyśmy na piętro posiadłości Fabregasa. Wszystko było tak pięknie urządzone, bardzo bogato i elegancko, ale mimo wszystko nadal było rodzinnie i przytulnie. Zatrzymałam się na chwilę przy dużej ścianie obwieszonej różnorakimi ramkami ze zdjęciami. Były fotografie Cesca z pucharami, ich wspólne, dziewczynek, Jo na meczach, całej rodziny, rodziców, dziadków i siostry Cesca. W pewnym momencie dostrzegłam wyjątkowe zdjęcie. Podeszłam bliżej i zobaczyłam całą naszą grupę na wakacjach na Formenterze. Cesc z Daniellą i dziewczynkami, Jordi, Pique z Shaki i chłopakami, Xavi, Joanito i ja. Momentalnie do oczu napłynęły mi łzy. Nasze ostatnie wspólne wakacje... Kilka dni później miał zacząć się sezon, spontanicznie wymyśliliśmy niespełna tygodniowy wyjazd na hiszpańską wyspę. Bawiliśmy się świetnie, jak zawsze zresztą. Byliśmy zgraną paczką, która dzieliła się doświadczeniami, historiami i po prostu dobrze czuła się w swoim towarzystwie. Nasze dzieci były w podobnym wieku, mogliśmy pogadać o kupkach, zupkach i kolkach. Jedynie Jordi zawsze był nie w temacie. Czasami z dziewczynami zastanawiałyśmy się, dlaczego nigdy nie przedstawił na jakiejś swojej dziewczyny. Powtarzał, że dopóki nie poczuje, że to ta jedyna to nie będzie  zapeszał. Nigdy nie pomyślałabym, że Jordi jest sam, bo czuje coś do mnie. To brzmi tak nierealistycznie, ale jest prawdziwe. Teraz jesteśmy razem, szczęśliwi.
- Lubię to zdjęcie - powiedziała cicho Dani i przytuliła mnie. - Kto by wtedy pomyślał, że tak to się wszystko potoczy...
- Na pewno nie ja, myślałam, że Xavi będzie ze mną już zawsze... - wyszeptałam. 
- Wiem, wszyscy tak myśleliśmy. Nam też go brakuje maleńka, ale on zawsze z nami jest i będzie, bo my nigdy przecież o nim nie zapomnimy, prawda? - powiedziała z lekkim uśmiechem. - Wszystko się ułoży - starła pojedynczą łzę z mojego policzka i pociągnęła za sobą do różowego królestwa. Było tam tak idealnie, wyglądało jak w jakimś baśniowym pałacu. Lia stała do nas bokiem i przyglądała się sukienkom leżącym na łóżku, a Capri siedziała na wielkiej pufie i wpatrywała się w kolorowe obrazy w wielkim telewizorze. 
- Dziewczynki ciocia przyjechała! - krzyknęła Daniella i jej córeczki równocześnie oderwały się od swojego zajęcia i spojrzały na nas.
- Dani one mnie nie pamiętają - szepnęłam i przetarłam mokre policzki. 
- Ciocia Milagros? - krzyknęła Lia i po chwili wskoczyła mi w ramiona. 
- Jesteś pewna? - powiedziała ze śmiechem Libanka. - Capri chodź tu do mnie - poprosiła młodszą córkę. 
- Cześć księżniczko - powiedziałam do małej Lii i pocałowałam ją w policzek. - Ale pięknie wyglądasz, wyrosłaś jak nie wiem.
- Dziękuję. Pomożesz mi wybrać sukienkę, bo nie mogę się zdecydować - odpowiedziała słodkim głosikiem. 
- Oczywiście - odstawiłam ją na ziemie i przywitałam się z Capri. 
- Dzień dobry - powiedziała nieśmiało. Młodsza córka Fabregasa nie mogła mnie pamiętać, miała trzy miesiące, gdy ostatni raz ją widziałam. Gdyby nie oczy Cesca w życiu sama bym jej nie poznała.  

         Resztę popołudnia spędziłam z Daniellą i jej córeczkami. Dużo rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, opowiedziałam jej trochę, co się u mnie działo przez te ponad dwa lata. Krótko po dziewiętnastej udałyśmy sie na stadion gdzie nasi przyjaciele mieli gracz ćwierćfinał ligi mistrzów. Zasiadłyśmy na wygodnych siedziskach vipowskiej loży i czekając na piłkarzy rozmawiałyśmy o wszystkim. Po chwili dosiadła się do nas Joana i przywitała się z Daniellą.
         Tego dnia nie mogłam się skupić na tym, co dzieje się na płycie boiska. Za każdym razem, gdy spoglądałam na zieloną murawę wspomnienia związane z Xavim wracały. To dzięki niemu pokochałam ten sport, cieszyłam się i płakałam razem z nim. Pamiętam jak denerwował się przed każdym meczem, siedział w sypialni i analizował poprzednie mecze właśnie z tym przeciwnikiem. Potem wychodził, stawał przy blacie w kuchni, brał głęboki oddech i mówił pod nosem "wygramy to". Gdy dostawał kontuzji przeklinał wszystko, chciał grać cały czas i pomagać chłopakom. Dopadały go wtedy wątpliwości czy to może nie czas, aby zakończyć karierę. Wybijałam mu to z głowy, bo to przecież piłka to było to, co kochał najbardziej. A teraz go nie ma... I gdy patrzę na murawę to zawsze go widzę. Widzę jak posyła idealne podania do któregoś z napastników, wybija rzut rożny czy po konsultacji z Leo to on staje przy piłce przy rzucie wolnym. Przymierza i piękny strzał wpada w samo okienko bramki. Jego radość, dedykacje dla mnie i Joana. Zawsze był Xavim, moim Xavim, który po wygranym meczu potrafił podjechać do kwiaciarni i kupić mi wielki bukiet czerwonych róż. Tak bardzo bym chciała żeby on nadal tu był, ale teraz jedyne, co mi zostało to wiara, że on gdzieś tutaj z nami jest i nigdy nie pozwoli żeby coś nam się stało... 




Layout by Switch