poniedziałek, 21 grudnia 2015

Undecimo.

         Obudziły mnie promienie słoneczne wpadające przez duże okno do sypialni. Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. Wskazywał kilka minut po dziewiątej. Odwróciłam się delikatnie i spojrzałam na śpiącego Jordiego. Wyglądał tak słodko, gdy wypuszczał powietrze ustami i robił przy tym śmieszną minkę. Tak bardzo nie chciało mi się wstawać, opuszczać ramiona mężczyzny, w którego objęciach czułam się tak bezpiecznie. Westchnęłam i delikatnie żeby nie obudzić piłkarza podniosłam jego rękę leżącą na moim biodrze. Usiadłam na brzegu łóżka, założyłam ciepłe papcie i poczułam dłonie piłkarza chwytające moją talie i ciągnące z powrotem na łóżko. 
- A gdzie ty chciałaś mi uciec?
- Myślałam, że śpisz.
- Spałem, ale jak poczułem, że mi uciekasz to musiałem zainterweniować - powiedział z uśmiechem i zawisł nade mną. 
- Muszę iść do pracy, wczoraj skończyli malować. 
- Ściany poczekają - dodał i mnie pocałował. - A ja trening mam dopiero na trzynastą, wcześniej cię nie wypuszczę.
- Zatrzymasz mnie siłą? - zapytałam.
- Jak będzie trzeba to tak - odpowiedział i zaczął mnie gilgotać. Wiłam się pod nim i śmiałam w niebo głosy. Od zawsze miałam łaskotki i wszyscy to wykorzystywali. 
- Jordi proszę - powiedziałam przez śmiech. 
- O co mnie prosisz? - na chwilę przestał i spojrzał mi w oczy. - O to? - zapytał i znowu zaczął łaskotać mnie po bokach i brzuchu.
- Jordi! Przestań - krzyknęłam ze śmiechem. - Zostanę, ale mi coś obiecasz. Nigdy więcej już tego nie zrobisz. 
- Przykro mi kochanie, ale nie mogę. Wtedy się tak pięknie śmiejesz - powiedział i pocałował mnie krótko w usta. Położył się obok mnie i objął silnym ramieniem. - Już cię nigdzie nie puszczę.
- A ja nigdzie nie ucieknę, za dobrze mi tu - delikatnie się odwróciłam, spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki i krótko pocałowałam. 
- Może polecisz jutro z nami do Londynu? – zapytał zmieniając temat.
- Wiesz, że mam masę roboty. 
- Cesc ze swoimi księżniczkami się stęsknił. Ja bym się cieszył jakbyś siedziała na trybunach, odpoczęłabyś trochę.
- Jordi przestań, bo wiesz, że zaraz ulegnę.
- Cesc naprawdę prosił 
- Misiek, bo zaraz pójdę do pracy - powiedziałam pewnie. Też stęskniłam się za rodzinką Fabregasa, chciałabym ich zobaczyć, przecież Lia z Capri już są takie duże, a ciotka Milagros je tak zaniedbała, ale mam obowiązki, pracę, terminy. Nie mogę tak z dnia na dzień wyjechać i wszystko rzucić.
- A obiecasz mi, że chociaż to przemyślisz? 
- Niech będzie, ale nie licz na wiele. Mam spotkania, drewno z Kolumbii przylatuje, muszę być na miejscu.
- Skąd? - zapytał ze śmiechem. 
- Z Kolumbii, na stolik - odpowiedziałam z uśmiechem. 
- Nie przekonałaś mnie - przygarnął kosmyk moim kasztanowych włosów. - Wieczorem mi powiesz, co postanowiłaś. O której skończysz?
- Nie wiem, pewnie późno. 
- O dwudziestej będę czekał z kolacją. 
- Jesteś niemożliwy. 
- Po prostu nie chcę żebyś się przepracowywała. 
- Kocham cię wiesz? 
- Ja ciebie też kruszynko - odpowiedział i namiętnie mnie pocałował. 

         Przez cały dzień nie wiedziałam, w co ręce włożyć. Przyszło wiele pism do przeczytania, musiałam przebukować bilety do Madrytu, a jeszcze musiałam pojechać do pracowni wyszlifować szuflady. Telefony się urywały, wszyscy w biurze latali jak szaleńcy. Chcieliśmy zacząć jak najszybciej. Zbieraliśmy sponsorów, dzieci, które moglibyśmy objąć opieką, szukaliśmy więcej ludzi do pracy. Na dworze zrobiło się już ciemno, połowa pracowników poszła do domu, a ja siedziałam przy kalendarzu z telefonem w ręce i próbowałam zorganizować sobie najbliższe tygodnie. Gdy człowiek się już za coś zabierze dopiero wtedy dostrzega jak wiele pracy potrzeba żeby wszystko sprawnie działało. Spojrzałam na zegarek, wskazywał za kwadrans dziewiąta. Przypomniało mi się, że już dawno miałam być u Jordiego. Wyjęłam prywatny telefon z torebki i zobaczyłam pięć nieodebranych połączeń od obrońcy. Skrzywiłem się i wysłałam krótką wiadomość tekstową informującą, że się trochę spóźnię. Wykonałam jeszcze kilka telefonów, dogadałem dostawę, ubrałam popielaty płaszczyk, wzięłam torebkę i wyszłam z biura. Po niespełna kwadransie stałam pod drzwiami piłkarza. Wpuścił mnie do środka i bez słowa zostawił samą w korytarzu. 
- Jordi przepraszam. Wiem, że jestem koszmarna, ale straciłam rachubę czasu - powiedziałam i weszłam do salonu. Duży stół był pięknie zastawiony, czarne talerze, duże kieliszki, wino i spalone do połowy świece. W tle leciała cicha romantyczna piosenka. Alba siedział na kanapie i nerwowo bawił się palcami. Stanęłam za nim i położyłam ręce na jego ramionach. 
- Przepraszam - powiedziałam cicho i nachyliłam się. - Nie złość się, proszę. 
- Zrobiłem twoje ulubione krewetki w sosie tajskim. 
- Odgrzejemy, na pewno są pyszne. 
- Są paskudne, nie umiem gotować - powiedział i parsknął śmiechem. 
- Nie wierzę - odpowiedziała i usiadłam mu na kolanach. - Nie gniewasz się już? 
- Nawet jakbym chciał to nie umiem. Możesz być najgorszą dziewczyną na świecie, a ja i tak będę cię kochać - objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. - Kocham cię zołzo. 
- Ja ciebie też - powiedziałam i krótko pocałowałam go w usta. - Przemyślałam wszystko i polecę jutro z wami do Londynu. 
- Naprawdę? 
- Tak, już wszystko załatwiłam.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę - odpowiedział z uśmiechem. - Chodź zobaczymy, co z tymi krewetkami. 
- Chyba już nie jestem głodna. 
- Nie? - potrząsnęłam przecząco głową i usiadłam na nim okrakiem. Wplotłam dłonie w jego krótkie włosy i wpiłam się w jego usta. Piłkarz wsunął swoje zimne dłonie pod błękitny materiał mojej koszuli, a mnie przeleciał przyjemny dreszcz. Po chwili obrócił nas tak, że leżeliśmy na brązowej kanapie. Piłkarza rozpiął guziczki mojej koszuli i krótko pocałował w usta. 
- Możemy przejść od razu do deseru - powiedział z cwaniackim uśmiechem i rozpiął swój skórzany pasek. 


         Następnego dnia wczesnym popołudniem samolot z piłkarzami Barcelony, sztabem trenerskim, prezydentem klubu i partnerkami niektórych zawodników wylądował w stolicy Anglii. Brytyjska pogoda nas nie rozpieszczała, wiał silny wiatr i padał rzęsisty deszcz. Chłopaki pojechali do swojego hotelu niedaleko stadionu, a ja razem z Joaną zakwaterowałam się w małym hoteliku w centrum. W samolocie miałam okazje lepiej poznać dziewczynę Alvesa i mogę spokojnie stwierdzić, że jest równie szalona jak on. Zresztą, kto normalny wytrzymałby z tym wariatem? Cieszyłam się, że Dani jest szczęśliwy i poznał tą jedyną. Jest świetnym facetem, który nawet największemu gburowi potrafił poprawić humor. Pamiętam jak na celebracji trypletu gonił mojego Joanita po całym boisku. Alves jest najwspanialszym Brazylijczykiem na świecie! A od momentu, gdy jest z Joaną jest jeszcze bardziej szurnięty. Ale takiego wszyscy do kochamy i nie wyobrażam sobie żeby mógł nas kiedyś opuścić. Gdy chciał odejść marudziłam Xaviemu, że ma mu przemówić do rozsądku i nigdzie się nie ruszać. Alves jest dobrym duchem tej szatni i sprawia, że wszystko jest piękniejsze. 
Poprawiałam makijaż, gdy nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam uśmiechniętą od ucha do ucha Joanę. Ruchem głowy pokazałam, że ma wejść do środka i wróciłam do malowania ust. 
- Jak już jesteśmy w Londynie to, co powiesz na małe zakupy? - zapytała i usiadła na pufie w rogu.
- W sumie to z chęcią. Muszę kupić coś Jordiemu na urodziny. To już za tydzień, a ja nic nie mam… - westchnęłam i spojrzałam na Kanaryjkę. 
- Na pewno sobie poradzimy. To co, idziemy? 
- Jasne, jestem gotowa! - zakomunikowałam i wzięłam torebkę do ręki. 

         Zrobiłyśmy rundkę po wielu butikach, Joana kupiła niewiarygodną ilość nowych ubrań! Gdy zadowoliła swoje potrzeby zaczęły szukać ciuchów dla mnie. Wybierała kolorowe sukienki, koszule, spódniczki. Uważała, że wszystko będzie dla mnie idealne. Będę szczera, nigdy nie spędziłam tyle czasu w przymierzalni! Gdy zobaczyłam ilość papierowych toreb, w które ekspedientka zapakowała ubrania zrobiłam wielkie oczy, a gdy usłyszałam kwotę za zakupy zrobiło mi się gorąco. Nie sądziłam, że tyle tego wyszło. Nie pozostało mi nic innego jak wyjąć kartę kredytową z portfela i zapłacić. Zmęczona zakupami zaproponowałam Joanie kawę. Usiadłyśmy w małej kawiarence gdzie głównym motywem była flaga Wielkiej Brytanii. Wyglądało naprawdę uroczo! Miało swój niesamowity klimat. Zamówiliśmy dwa cappuccino i ciasto czekoladowe, spojrzałam na moje torby z nowymi ubraniami i zaczęłam się śmieć. 
- Jordi mi nie uwierzy - powiedziałam.
- Na pewno wszystko mu się spodoba, gwarantuje - odpowiedziała z uśmiechem. - Masz już jakiś pomysł na jego urodziny? 
- Żadnego... Chyba wyszłam z wprawy - odpowiedziałam z rozżaleniem. 
- Spokojnie, zaraz wszystko zaplanujemy. Po pierwsze trzy imprezy.
- Ile? - zapytałam z niedowierzaniem. 
- Trzy. Jedna dla rodziny, jedna dla chłopaków i jedna dla was. Chłopków można zaciągnąć do klubu w najbliższy weekend po meczu, rodziców Alby zaprosicie w następny weekend, ugotujesz coś pysznego i przy okazji wkradniesz się w ich serca, a w dzień urodzin Jordiego zrobisz romantyczną kolacje. 
- Brzmi sensownie.
- Najważniejszy będzie dzień urodzin. Reszta to tylko formalność. Jest pięć podstawowych punków do idealnego wieczoru. Pierwsze - pokazała kciuk - miejsce, drugie - dodała palec wskazujący - pomysł, trzecie prezent, czwarte wygląd, i piąte, najważniejsze ty - skończyła wyliczać. - Uwierz mi, że nic nie będzie dla niego ważniejsze niż twoja obecność.
- Tak sądzisz? 
- Jestem tego pewna. Oni są prości w obsłudze, wiele im nie potrzeba. Prezent to coś, o czym następnego dnia się zapomina. Obojętnie czy kupisz mu zegarek, buty czy skarpetki, on i tak nie zwróci na to większej uwagi. 
- Mam mu kupić skarpetki? - zapytałam ze śmiechem. 
- Dani je uwielbia. Zawsze dostaje jakieś kolorowe we wzorki - odpowiedziała z uśmiechem. - Taka już nasza mała tradycja - dodała. 
- W sumie... Jordi mówił coś ostatnio, że zegarek mu się zepsuł. Będę musiała iść jakiś kupić.
- Najpierw to musimy iść ci kupić jakiś piękny koronkowy komplet na tę noc - uśmiechnęła się. - To będzie dla niego najlepszy prezent.
- To co, idziemy? - zapytałam i zaczęłam się śmiać, a Joana mi zawtórowała. 

         Resztę dnia spędziłyśmy na wybieraniu idealnej, seksownej bielizny, prezentu dla Jordiego i drobiazgu dla księżniczek Cesca. Cały czas śmiałam się jak szalona. Joana powodowała, że momentami miałam w oczach łzy śmiechu. Naprawdę ją polubiłam. Zarażała pozytywną energią i lekkim podejściem do życia. Pasowała do Alvesa jak nikt inny. Cieszyłam się, że przyleciałam do Londynu. Poznałam świetną dziewczynę, zrobiłam zakupy życia, a przede wszystkim cudownie się bawiłam. A to przecież nie koniec. Jeszcze jeden długi dzień w Anglii przede mną!

~*~
Witajcie ostatni raz w tym roku! 
Uznałam, że jeszcze trochę pociągnę tą sielankę z Jordim, niech się trochę nacieszą sobą, bo niedługo.. Tajemnica! ;*
Z innej beczki chciałam jeszcze zaprosić na nowość KLIK Jak ktoś jeszcze nie wpadł to zapraszam.
Z racji tego, że następny rozdział tutaj pojawi się najprawdopodobniej w nowym roku to chciałam życzyć wam 
Wesołych Świąt, spełnienia marzeń, pięknego 2016 i przede wszystkim dużo weny! 

Do następnego, Ines ;*




niedziela, 6 grudnia 2015

Decimo.


         Prace nad wystrojem fundacji pochłonęły mnie w ostatnich dniach całkowicie. Od rana do nocy siedziałam nam planami, katalogami z wystrojami wnętrz czy projektami mebli. Kursowałam w tą i z powrotem między domem, pracownią, a zaprzyjaźnionymi stolarzami i dostawcami drewna. Chciała sama zrobić meble do siedziby, tak jak za dawnych lat. Późny, piątkowy wieczór, słońce zaszło już na góry, ale niebo przybierało jeszcze kolory pomarańczowo fioletowe. W pewnym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi, odłożyłam kredki i poszłam otworzyć. Wpuściłam gościa do środka i buziakiem w policzek przywitałam go. Weszliśmy do salonu i usiedliśmy przy stole, który zawalony był cały papierami. 
- Przepraszam cię za bałagan, ale nadal próbuje wymyślić coś na biuro. 
- Nie przejmuj się. Masz już coś? - zapytał z uśmiechem. 
- Myślałam nad tym - odpowiedziałam i podałam mu jeden z projektów. - Ale nie jestem przekonana do tej komody.
- Jest świetne! Naprawdę. Nie znam się na tym, ale ja bym chciał żeby tak wyglądała moja firma. Myślę, że te kolorowe szuflady są idealne, nadadzą taki rodzinny i radosny klimat. Ja bym się dłużej nie zastanawiał. 
- Tak myślisz? - zapytałam nie do kona przekonana. 
- Jestem pewien - wstał z miejsca pocałował mnie w policzek i przeszedł do kuchni. - Zrobić ci herbatę? 
- Czytasz mi w myślach - odpowiedziała z uśmiechem. 
- Dostaliśmy wolny weekend od Lucho, czasami warto coś sobie delikatnie naciągnąć w przerwie reprezentacyjnej - powiedział wstawiając wodę. - I tak sobie pomyślałem, że może byśmy gdzieś pojechali? 
- Wiesz, że mam dużo pracy..
- Masz tyle pracy, że powinnaś odpocząć. Kiedy ostatni raz gdzieś byłaś? 
- Dawno 
- Dlatego nie chcę słyszeć odmowy. Za to możesz wybrać gdzie pojedziemy. 
- To może Galicja? - zapytałam niepewnie. 
- Obstawiałem Londyn, Paryż czy Rzym, ale może być Galicja. 
- Xavi zawsze opowiadał, że jest tam pięknie. Lubił jeździć na mecze do Vigo, bo mówił, że warto znowu zobaczyć to piękne miasto.
- Miał racje, Vigo jest piękne, zresztą jak cała Galicja - powiedział i postawił przede mną kubek z gorącą herbatą. Wyjął z kieszeni telefon i po chwili dodał z uśmiechem - Za cztery godziny mamy samolot. 
- Muszę się spakować - porwałam się z miejsca i wyjęłam małą walizkę z szafy. Wyjęłam dwie pary jeansów, kilka koszul, parę swetrów, bieliznę i wrzuciłam do środka. Szybko spakowałam kosmetyczkę, trzy pary butów i gotowa stanęłam przed Jordim. - Już! - dodałam zadowolona.
- Nie sądziłem, że tak szybko pójdzie. Pij, bo ci zaraz wystygnie - minimalnie przestawił kubek bliżej mnie.
Po wypiciu pysznej herbaty z owocami leśnymi wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy, ubrałam wygodne ma podróż dresowe spodnie i luźną bluzę, włosy związałam w kok, a na twarz nałożyłam ledwo widoczny makijaż. Zadowolona oznajmiłam oglądającemu mecz Jordiemu, że możemy jechać. 

         Podróż do Vigo trwała trochę ponad półtorej godziny, samolot ledwo wystartował to już musiał lądować. Na dworze było już ciemno, mijane przez nas miasta czy wioski wyglądały cudownie oświetlone żółtym światłem latarni. Zawsze uwielbiałam latać, wszystko było wtedy takie małe tam na ziemi, a ja czułam się kimś wyjątkowym, ponieważ mogłam na to wszystko patrzeć z tak ogromnej wysokości. W szczególności lubiłam patrzeć na to wszystko w nocy, wtedy każde miasto wyglądało pięknie. 
Całą podróż spędziłam przyklejona do szyby przyglądając się widokami za oknem, nie przeszkadzał mi fakt, że Jordi cały siedział obok mnie i czytał, jaką najnowszą powieść kryminalną. Potrzebowałam tej ciszy, mojej ciszy na zerwanie wspomnień, choćby na ten jeden weekend. Chciałam pierwszy raz od tylu lat dobrze się poczuć, jak każdy szczęśliwy człowiek na świecie. Xavi zawsze był najważniejszy, dopóki żyję tak będzie, ale wiem, że kochał mnie szczęśliwą, pełną życia i uśmiechu i, że taką chciałby mnie nadal widzieć. Niezdeprecjonowaną żonę użalającą się każdego dnia, bez grama iskierki w oku. Nie taką dziewczynę pokochał i znał. Ja taka nie byłam. Chcę, żeby dawna Milagros Ventana Torres wróciła już na zawsze. 
- Sygnalizacja zapiąć pasy została włączona, proszę usiąść na miejscu i przygotować się do lądowania. Dziękuję - z głośników rozległ się głos stewardesy. Automatycznie wykonałam polecenie i spojrzałam na Jordiego. Jego mina mówiła więcej niż tysiąc słów. Przerażenie w jego oczach powodowało, że nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. 
- Czy ty się nadal boisz lądowania? - zapytałam hamując śmiech. - Nie wierzę! - dodałam i wybuchłam śmiechem. 
- To nie jest zabawne! Wystarczy, że Pique ma zawsze ze mnie wielką bekę - powiedział z grymasem malującym się na twarzy. 
- No już - próbowałam go uspokoić chodź sama nie mogłam się powstrzymać. - Przepraszam - dodałam, pocałowałam go w policzek i chwyciłam za rękę. Obrońca pokręcił głową i ucałował wierzchnią część mojej dłoni. 
- Jesteście straszni - mruknął pod nosem. 

         Do hotelu w centrum Vigo dotarliśmy po około godzinie. Recepcjonistka wydała nam karty do pokoju i powiedziała, na które piętro mamy się udać. Dużą windą wjechaliśmy na trzecią kondygnację i weszliśmy do pokoju numer dziewięć. Był przepiękny! Biało-turkusowo-popielaty. Korytarz z drzwiami do łazienki połączonej z garderobą i wejściem do małego salonu. Stamtąd rozchodziły się wyjścia do dwóch sypialni. Wielkie okna w wyjściem na mały balkonik, z którego rozciągał się widok na starówkę miasta. Wyszłam na balkon i świeże, zimne atlantyckie powietrze uderzyło mnie w twarz. Spojrzałam w niebo, miliony gwiazd oświetlały granatowe, ciemne niebo. 
- Jordi! - zawołałam i odwróciłam się. - Przejdziemy się? 
- Teraz? Jest prawie druga - zapytał zdziwiony.
- Jak nie chcesz to nie musimy.
- Nie, pójdziemy. Tylko muszę wziąć kurtkę, bo trochę wietrznej tu niż u nas - powiedział, rozpiął walizkę i wyjął z niej puchową, czarną kurtkę. - Możemy iść - powiedział po chwili z uśmiechem. 
Po kwadransie spaceru zeszliśmy na szeroką, pustą plaże. Światło latarni znajdujących się na pobliskiej promenadzie delikatnie oświetlało fale odbijające się o brzeg.
- Pamiętam jak kiedyś rodzice zabrali nas na wakacje do Katalonii. Odwiedziliśmy rodzinę, a na weekend tata zabrał nas na pole namiotowe. Rozłożyliśmy wielki namiot, rozpaliliśmy ognisko i jedliśmy grillowane pianki. Miałam może z siedem lat, Mar z dziewięć. Gdy zrobiło się bardzo ciemno poszliśmy nad małą zatoczkę gdzie nikogo nie było. Było strasznie ciemno, a na niebie były miliony gwiazd. Nigdy nie widziałam ich tak dużo. Rozłożyliśmy koc, położyliśmy się i tata opowiedział nam historię. Powiedział, że każda osoba, która umiera przyjmuje postać gwiazdy, dlatego jest ich tak dużo. Wtedy była to ładna historia, a teraz, gdy Xaviego i Joana już nie ma chcę w to wierzyć. Gdy patrzę w niebo widzę ich. Tamte dwie gwiazdy – powiedziałam i wskazałam na dużą, mocno świecącą i trochę mniejszą obok niej. – pojawiły się, gdy odeszli. Może to głupie, ale pomaga – dodałam cicho.
- To wcale nie jest głupie, nie mów tak – odpowiedział i stanął naprzeciwko mnie. – Wiem, że to nadal boli. Rozumiem cię bardzo dobrze. Ja też wierzę, że on tam gdzieś jest. Nie ważny jest sposób, ważne, że dzięki temu jest ci lżej. Nie płacz – starł pojedynczą łzę spływającą po moim policzku. – Jestem przy tobie i będę zawsze – splątał nasze dłonie i oparł swoje czoło o moje. – Bez względu na wszystko – dodał i pocałował mnie w zmarznięty nos. Kolejne łzy spływały mi po policzkach. Czasami nie potrafiłam poradzić sobie z emocjami, rozszarpywały mnie od środka i sprawiały, że ponownie gubiłam się w swoim nierealnie poukładanym świecie. To wszystko mnie przerastało, tęsknota za Xavi i Joanem była zbyt silna. Obiecałam sobie, że ten weekend poświęcę Jordiemu, że nie będę myśleć o Xavierze, ale to było silniejsze ode mnie. Nawet Vigo mi go przypominało…
- Przepraszam, znowu wszystko psuję. Tyle dla mnie robisz, a ja.. A ja nie potrafię nawet w niewielkim stopniu ci się za to odwdzięczyć.
- Jesteś, a to jest najważniejsze – spojrzał na mnie swoimi czekoladowymi oczami i delikatnie się uśmiechnął. – Kocham cię taką, jaką jesteś. Kocham twój uśmiech, błysk w oku, który ostatnio znowu się pojawił, kocham nawet to jak bardzo go kochasz.
- Nie zasługuje na to, wiesz o tym.. – odpowiedziałam szeptem.
- Przestań gadać głupoty – powiedział i mocno mnie przytulił.


           Następnego dnia obudził mnie dźwięk otwierających się drzwi. Gwałtownie otworzyłam oczy i promiennie porannego słońca poraziły mnie. Szybko odwróciłam głowę i zobaczyłam stojącego pod ścianą Jordiego. W rękach trzymał dużą tacę i po chwili powiedział
- Dzień dobry, przyniosłem śniadanko. Tak słodko spałaś, że nie miałem serca cię budzić.
- Kochany jesteś, co smacznego przyniosłeś? – zapytałam z uśmiechem, usiadłam na łóżku i oparłam się o skórzany zagłówek.
- Same pyszności – odpowiedział i usiadł obok mnie. – Grzanki, drzem figowy, galicyjską tarte, świeżo wyciskany sok pomarańczowy i cappuccino.
- Wygląda i pachnie ślicznie. Dziękuję – spojrzałam na niego i krótko pocałowałam w usta. Piłkarz spojrzał na mnie zaskoczony, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przez pół nocy nie mogłam spać, moje myśli krążyły wokół wielu rzeczy. Patrzyłam na śpiącego obok Jordiego i myślałam, co będzie dalej. On mnie tak kocha, traktuje jak królewnę, znosi moje humory oraz chwile załamania. Z każdym dniem, momentem spędzonym razem czułam, że obrońca jest dla mnie coraz ważniejszy. Wiem, że nigdy nie zapomnę Xaviego, nie przestanę go kochać, ale Alba jest kimś wyjątkowym. Osobą, która sprawia, że moje dni są piękniejsze, że znowu się uśmiecham i mam chęci do działania. Nie wiem czy go kocham, bo to uczucie zawsze było zarezerwowane dla Hernándeza, ale dlaczego miałabym nie spróbować? Może taki właśnie pomysł miał ktoś na moje życie. Zresztą pamiętam, co Xavier napisał w liście, że nie martwi się o mnie, bo wie, że Jordi się mną zaopiekuje najlepiej jak będzie potrafił. Biję się z myślami cały czas, czasami mam wrażenie, że zdradzam męża, ale czuję, że chciałby żebym była szczęśliwa. Jeżeli Jordi akceptuje mnie taką, jaką jestem to może to znak, że czas zacząć od nowa i zerwać z przeszłością? Mam nadzieję, że to dobry pomysł i nie zawiodę nikogo. Xaviego, Joanito, Jordiego, a w szczególności samej siebie.
- Co dzisiaj robimy? – zapytałam po dłuższej chwili.
- Możemy iść trochę na plaże, zobaczyć zamek, a po południu pójdziemy na starówkę zjeść coś dobrego. Nad oceanem strasznie mocno wieje, są piękne, wysokie fale, ale jest dość zimno, więc ubierz się ciepło.
- Byłeś już gdzieś? – zapytałam zdziwiona.
- Poszedłem pobiegać, Lucho kazał – odpowiedział z uśmiechem. 

         Jordi miał racje, pogoda w Vigo nie rozpieszczała, była niezdecydowana jak kobieta. Wiał silny, zimny wiatr, z nieba kilka razy spadły krople deszczu, ale w pewnym momencie na chwilę nawet wyszło słońce. Przeszliśmy Vigo wzdłuż i wszerz. Obejrzeliśmy zamek, zwiedziliśmy muzeum, usiedliśmy na chwilę na piasku przy latarni morskiej, a późnym popołudniem zjedliśmy pyszną kolacje w kameralnej restauracji na starówce. Jordi cały dzień wygłupiał się, robił wszystko żeby utrzymać mój dobry humor. Szliśmy wąską uliczką, Jordi opowiadał jakąś rodzinną historię, a ja szłam kawałek za nim i przyglądałam się wystawą sklepowym. Po chwili dogoniłam piłkarza i chwyciłam go za rękę. Alba spojrzał na mnie zaskoczony i szeroko się uśmiechnął. 
- To był świetny pomysł żeby tu przyjechać - powiedział i spojrzał na mnie. - Mamy w Hiszpanii tyle pięknych miejsc, a latamy nie wiadomo gdzie. Dziękuję, że mnie tu zabrałaś - dodał i pocałował mnie w czubek głowy. 
- Jordi... - wyszeptałam po chwili.
- Tak kruszynko? - zapytał pieszczotliwie. 
- Długo nad tym myślałam i... Cieszę się, że jesteś, że mnie znosisz i nie pozwalasz płakać. Obiecaj mi, że będziesz ze mną już zawsze, że mnie nie zostawisz.
- Obiecuję, jesteś moim szczęściem. Dostałem prezent od losu, że mogę cię kochać i nigdy tego nie zaprzepaszczę - spojrzał mi głęboko w oczy i przegarnął pasmo moich włosów. 
- Nie chcę cię stracić - wyszeptałam, a oczy zaszkliły mi się łzami. 
- Nie stracisz i nie płacz głuptasie - przetarł kciukiem mój mokry policzek. Wspięłam się na palce i musnęłam usta obrońcy. Jordi objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej siebie. Zarzuciłam ręce na jego barki, spojrzałam w jego ciemne tęczówki i  wplotłam dłonie w jego krótkie, brązowe włosy. Piłkarz położył ręce na mojej tali i wpił się w moje usta. Po plecach przeleciał mnie przyjemny dreszcz, a w brzuchu poczułam latające jak szalone motyle. To było coś niesamowitego, uczucie, którego nie czułam od śmierci Xaviego. 
- Kocham cię - wyszeptałam pewna swoich słów. 









sobota, 21 listopada 2015

Noveno.


       Następnego dnia wstałam w wyśmienitym humorze. Od dawna nie czułam się tak dobrze. Wczorajsza kolacja u rodziny Pique naładowała mnie niesamowicie pozytywną energią. Miałam zapał do pracy, chęci do życia i uśmiech na twarzy od samego rana. Synkowie Gerarda cały czas chcieli się ze mną bawić, przytulali mnie, dawali buziaki. Przypomniałam sobie wtedy jak cudownie było być matką, mieć małą istotkę koło siebie. Sens, dla którego żyjesz, budzisz się każdego dnia i dajesz najlepsze z możliwych wzorców. Kocham i zawsze będę kochać Xaviego i Joana ponad życie, ale muszę żyć dla nich, dla siebie. Mam cudownych przyjaciół, prace  i cele, do których będę dążyć.
Wzięłam szybki prysznic, założyłam nową malinową koszulę i błękitne spodnie i spojrzałam w lustro. Dawno nie widziałam się w tak żywych kolorach. Uśmiechnęłam się delikatnie i założyłam na wysokie szpilki. Wzięłam kluczyki do samochodu, torebkę i wyszłam z mieszkania. Na dzisiejszy dzień miałam tylko jeden plan, spełnić marzenie małego chłopca. 

     Podjechałam pod starą kamienicę w okolicach centrum Barcelony. Głęboko westchnęłam i weszłam na trzecie piętro budynku. Zapukałam w brązowe, drewniane drzwi i po chwili otworzyła mi je Rosa. Zaskoczona wpuściła mnie do środka i zapytała 
- Milagros, a co ty tu robisz? 
- Zabieram was na wycieczkę. Jest Toni? - zapytałam z uśmiechem. 
- Jestem! - krzyknął rozradowany - Gdzie jedziemy? 
- Niespodzianka. Ale musisz zabrać ze sobą strój Barçy. 
- Daj mi pięć minut, spakuje plecak - powiedział z uśmiechem i zniknął z pokoju. 
- A ja się dowiem gdzie jedziemy? 
- Nie, czekam na was w samochodzie na dole - pocałowałam ją w policzek i wyszłam z mieszkania. 
Podróż zajęła nam mniej więcej dwadzieścia minut, przy wjeździe do ośrodka treningowego pokazałam przepustkę i zaparkowałam na wolnym miejscu. Wsiadłam z samochodu i pomogłam wyjść z niego Rosie oraz Toniemu i z szerokim uśmiechem zakomunikowałam, że jesteśmy na miejscu. Antoni rozglądał się cały czas wokół siebie, jego oczy przybrały postać pięciozłotówek.
- Co my tu robimy? - zapytała cicho Rosa. 
- Spełniamy marzenia Toniego - powiedziałam. Chwyciłam małego za rękę i ruszyłam w kierunku wejścia na boisko. Po wczorajszym wieczorze miałam już wszystko obgadamy z chłopakami, to miał być dla Toniego niezapomniany czas. Weszliśmy po schodkach na trybuny i usiedliśmy na granatowych krzesełkach. Chłopaki właśnie kończyli trening, zebrali się w dwóch grupkach i zaczęli grać w dziada. Antoni cały czas powtarzał pod nosem nazwiska piłkarzy. Rosa cały czas patrzyła na mnie z wielką wdzięcznością. Pierwszy raz od dłuższego czasu czułam, że jestem po coś na tym świecie. Lucho pożegnał się z chłopakami i życzył im miłego popołudnia. Rozpromieniony jak zawsze Pique podbiegł do trybun i zawołał
- Cześć Toni, chcesz z nami zagrać? 
- Skąd on wie jak ja mam na imię? - zapytał cicho. - Babciu nie budź mnie z tego snu, proszę. 
- To nie jest sen słoneczko - podeszła do niego Rosa i wzięła na ręce. - To co, biegniesz do nich? 
- Pewnie! - krzyknął i zbiegł do Gerarda. Piłkarz się do mnie uśmiechnął, chwycił Toniego za rękę i zaprowadził do grupy piłkarzy. Mały przywitał się z wszystkimi piłkarzami, a po chwili został na boisku z Jordim, Andresem, Leo, Luisem, Neyem, Ivanem i Danim, ponieważ reszta musiała iść jeszcze do fizjoterapeutów albo na siłownie. 
- Miguel zrobisz im kilka zdjęć i wyślesz mi potem? - krzyknęłam do fotografa pierwszej drużyny. 
- Jasne - odpowiedział i wrócił do swojej pracy. 
- Widzę, że masz już pierwszego podopiecznego - usłyszałam znajomy głos i odwróciłam się. 
- Tak, Antoni ma siedem lat. 
- Cieszę się, że masz zajęcie - powiedział Laporta - Rozmawiałem z zarządem. Za tydzień projektant wejdzie do muzeum i będzie myślał jak wygospodarować miejsce na twój projekt. Nie powinno być problemu, ostatnio zlikwidowaliśmy jakimś magazyn i tam z pewnością da się to zrobić. 
- Naprawdę? - zapytałam z niedowierzaniem. 
- Jak najbardziej, podoba im się pomysł. Jak dostanę plany to do ciebie zadzwonię, będziesz mogła wszystko pięknie rozplanować. Znajdziemy ci odpowiednich ludzi, ale myślę, że to ty powinnaś wszystkim dowodzić. 
- Dziękuje Joan.
- A i zapomniałbym najważniejszego, część dochodów ze sprzedaży biletów będzie przekazywany na twoją fundacje. Musimy zorganizować jakoś uroczystość połączenia klubu z twoją fundacją, ale to jakoś po sezonie zrobimy.
- Jasne, potrzebuje jeszcze trochę czasu. Toni to taki mały eksperyment. Parę dni temu oglądałam miejsce pod siedzibę koło Les Corts. Nie jest za duża, ale myślę, że wystarczy. Szukam już ludzi, odnawiam stare kontakty. W czerwcu powinniśmy już ruszyć. 
- Bardzo się cieszę Mila, naprawdę - powiedział z serdecznym uśmiechem Joan. - Przepraszam cię, ale muszę już wracać do biura - dodał patrząc na zegarek. Pożegnaliśmy się i Laporta zniknął z terenu boiska treningowego. 
Piłkarz pokopali piłkę z Tonim, porobili sobie z nim zdjęcia, złożyli autografy na piłce i domowym trykocie Barçy. Antoni był najszczęśliwszym chłopcem na tym świecie. Gdy żegnał się z piłkarzami miał łzy w oczach, wiedziałam, że to łzy szczęścia, ale i smutku, że ten piękny moment dobiega końca. Toni wyściskał wszystkich i przybiegł do do nas. 
- Dziękuje - krzyknął i rzucił mi się w ramiona. - Babciu Mila jest suuuuper! 
- Wiem kochanie, skarb nie dziewczyna - podeszła do mnie i pocałowała w policzek. 
- Przesadzacie, ja tylko porozmawiałam, z kim trzeba - odpowiedziałam z uśmiechem. - Toni, co powiesz na lody? 
- Superrr! Babciu mogę? 
- No nie wiem.. 
- Proooszę - zrobił wielkie oczka i słodką minkę.
- No dobrze - powiedziała z uśmiechem.
- To zapraszam, chodźcie - powiedziałam i poszliśmy do samochodu. Przejechaliśmy kilka kilometrów i zatrzymaliśmy się pod małą kawiarenką w centrum miasta. Niedaleko znajdował się piękny, mały park oraz śliczny, nowy płac zabaw. Kupiliśmy trzy pucharki lodów z dwiema kulkami lodów, polewą i owocami. Toni pałaszował deser jak szalony, po chwili krzyczał, że chce jeszcze dokładkę. Rosa pokręciła tylko głową i poprosiła kelnerkę o dokładkę. Po chwili w kawiarni pojawił się Jordi, pocałował mnie w policzek i zamówił porcję śmietankowych. Mały, gdy zorientował się, kto siedzi na przeciwko niego zrobił wielkie oczy i łyżeczka, którą trzymał w ręce wyleciała mu z niej. 
- Jo..jo..jordi? 
- Tak kochanie, to Jordi - powiedziałam spokojnie i wzięłam malucha na kolana. 
- Ja chyba jestem w jakiejś bajce! - krzyknął. - Dzieci w szkole mi nie uwierzą! - dodał, a my zaczęliśmy się głośnym śmiechem. 
Po pysznym deserze poszli na plac zabaw. Jordi razem z Antonim szaleli na huśtawkach i zjeżdżalni, a ja z Rosą siedziałam na jednej z ławek. Babcia chłopca nie mogła przestać mi dziękować za wszystko, co dzisiaj zrobiłam dla jej wnuka. 
- Rosa naprawdę nie ma, o czym mówić, to są moi przyjaciele, a wiem ile dla małego to znaczy. Dlatego to zrobiłam. Mały wiele już wystarczająco wycierpiał, należy mu się trochę uśmiechu.
- Jesteś wspaniałą dziewczyną Mila - wzięła mnie za ręce i mocno ścisnęła. W jej oczach było widać łzy wzruszenia, niewiarygodne szczęście. Szybko ją przytuliłam i powiedziałam, że wszystko będzie dobrze. 
- Boję się, że pewnego dnia mnie zabraknie, a on zostanie sam. Nie będzie miał nikogo. 
- Nie możesz tak myśleć. 
- Ostatnio zrobiłam badania, niektóre wyniki są złe, znowu się pogorszyło. Jeżeli mi się coś stanie... Łapię każdy dzień, każdy jego uśmiech, powiedziane słowo czy przytulenie. Chcę żeby pamiętał, że bardzo go kocham... - powiedziała łamiącym się głosem. 
- Wiem, co czujesz.. Gdy Xavi z Joanem zniknęli z mojego życia nie potrafiłam sobie z tym poradzić, nadal nie umiem. Kochałam ich najbardziej na świecie i nigdy nie przestanę. Rozumiem cię, tyle razy żałuję każdej kłótni, złego słowa powiedzianego w złości, czasu, który poświęciłam meblom, a nie Joanito... Ale chcę pamiętać te dobre chwile, każdy razem spędzony dzień, każdy uśmiech i pocałunek Xaviego, każde wymówione 'Kocham cię'. Nasze poznanie, ślub, narodziny Joana. Jego pierwszy uśmiech, krok czy słowo. Takich chcę ich pamiętać, bo byli najwspanialsi na świecie - mówiłam, a pojedyncze łzy spływały po moich policzkach. - Znajdę dla ciebie jakiegoś dobrego lekarza, kupimy leki, poradzimy sobie. Toni stracił już wiele, nie pozwolę żeby stracił też ciebie - powiedziałam i mocno ją przytuliłam. 
- Nie wiem, jakim prawem ktoś tam na górze określa długość naszego życia, ale wiem, że ty nie zasłużyłaś na taki ból. Jesteś tak wspaniałą kobietą, że Xavi na pewno był najszczęśliwszym facetem na ziemi mając ciebie. 
- Nigdy nie zapomnę o tym ile mi dał. Teraz ja mogę oddać to dobro komuś innemu. Pomogę wam, zaopiekuję się wami, obiecuję.





sobota, 3 października 2015

Octavio

             
              Mecze piłki nożnej zawsze wywołują niesamowite emocje. Kibice cieszą się, dopingują swoją ukochaną drużynę, są z nią w dobrych i złych chwilach. Nigdy nie przestają wierzyć, że ich idole sięgną w sezonie po wszystkie możliwe puchary. Gdy poznałam Xaviego piłka nożna była dla mnie czarną magią, lecz z każdym naszym wspólnie spędzonym dniem wiedziałam coraz więcej. Oglądaliśmy mecze w telewizji, zabierał mnie na Camp Nou, zdążało mu się nawet tworzyć jedenastkę z pionków do szachów i tłumaczyć mi kto jest kim i kto jest za co odpowiedzialny. Dzięki niemu pokochałam football, na mecze Barçy chodziłam, gdy tylko mogłam. Sama, z rodziną Xaviego albo moją, z naszymi znajomymi czy dziewczynami chłopaków. Zawsze wspierałam go całym sercem i modliłam się żeby nie dostał żadnej kontuzji. Wkurzał się na mnie, gdy z ogromnym ciężarnym brzuchem przychodziłam na mecze. Ale nie mogłam przecież siedzieć w domu, tam się denerwowałam jeszcze bardziej. Joana zabrałam na mecz, gdy miał tylko cztery miesiące. Był małą kruszynką, której nóżki ledwo wystawały z nosidełka w kolorach blaugrana. Po tamtym meczu wiedziałam, że w genach przeszło mu zamiłowanie do piłki po ojcu. Był spokojny przez całe dziewięćdziesiąt minut, dźwięki i harmider Camp Nou go uspokajały. Teraz, gdy znowu jadę na mecz nie mogę uwierzyć, że Xavi nie wyjdzie na murawę, nie wykona idealnego podania do Messiego czy nie trafi do bramki po perfekcyjnym rzucie wolnym. On rozgrywa teraz mecze tam na górze, w niebie. 

       Mecz ligowy z Sevillą, wielkie piłkarskie święto w stolicy Katalonii. Ludzie chodzący po ulicy w bordowo-granatowych strojach, z szalikami i flagami śpiewający hymn Barçy. O tym, że mecz jest dzisiaj wiedzą wszyscy, nawet najbardziej sceptyczni. Wystarczy przecież wyjść na ulicę. 
Ubrana w koszulkę Xaviego szłam przez parking przy Camp Nou. Nagle poczułam jak ktoś na mnie wpada i słodko przeprasza. 
- Przepraszam nie chciałem. - powiedział mały chłopiec w stroju Barcelony. Na około miał z sześć może siedem lat. Krótkie, kasztanowe włosy i ciemne niczym węgiel oczy. Był zupełnie inny niż nasz syn. Joan odziedziczył po mnie zielone oczy, a po Xavim kruczoczarne włosy. Dla nas był idealny. 
- Nic się nie stało. Gdzie się tak spieszysz? - zapytałam z uśmiechem.
- Jak to gdzie? Na mecz! - krzyknął rozemocjonowany. - BARÇA!!!
- Sam przyszedłeś? - kucnęłam przy nim i poprawiłam koszulkę.
- Nie, z babcią. Ale ona za mną nie nadąża - powiedział z szerokim uśmiechem. - Też masz koszulkę Xaviego? Ale super! Ja też, patrz! - odwrócił się do mnie tyłem, pokazał numerek i imię piłkarza. - Babcia uwielbiała Xaviego. I ja dzięki niej też go uwielbiam.
- Antoni! Mówiłam, że masz mi nie uciekać! - krzyknęła starsza pani w koszulce Barcelony z sezonu 2010/2011.
- No, ale babciu! - jęknął oburzony.
- Bardzo panią przepraszam za niego - zwróciła się do mnie. 
- Nic się nie stało - odpowiedziałam z uśmiechem. 
- Babciu, a wiesz, że ona też ma koszulkę z Xavim.
- Toni! Jaka ona? Jak ja cię wychowałam? 
- Przepraszam - powiedział ze smutną minką. 
- Spokojnie Toni. Milagros jestem. - podałam mu rękę a mały się uśmiechnął. 
- Ma pani na imię jak - babcia Toniego nie dokończyła, bo wnuk zdążył jej przerwać.
- Masz nawet dedykację! - krzyknął zaskoczony. - Dla kobiety mojego życia. Kocham cię Mila, Xavi - przeczytał na głos. 
- Jak żona Xaviego... - dokończyła kobieta i zakryła usta dłonią. - Tak mi przykro. Był wspaniałym człowiekiem. 
- To prawda. Był wspaniały.
- Toni biegnij do bramek ja za chwilę przyjdę. 
- Tylko się pospiesz, bo zaraz się mecz zaczyna - krzyknął i ruszył przed siebie. 
- Ja straciłam córkę z zięciem w wypadku. Wiem, co to znaczy. Od tamtego czasu wychowuję Toniego sama. Staram się jak mogę, ale wie pani jak to jest, nie te lata. 
- Bardzo mi przykro. I proszę mi mówić po imieniu. 
- Dobrze. Rosa jestem - uśmiechnęła się i ruszyła powolnym krokiem w stronę stadionu. 
- Jestem już coraz starsza, niedługo sił mi zabraknie a on ma tyle energii. Cały czas by biegał z piłką. Ale Antoni oprócz mnie nie ma nikogo, wiem, że nie mogę zostawić go samego. Każdego ranka zbieram w sobie wszystkie możliwe siły i wstaję żeby spędzić z nim każdą chwilę. Mam nadzieję, że chociaż ja będę mogła gościć w jego życiu dłużej niż jego rodzice - powiedziała ze łzami w oczach. Bez słowa przytuliłam ją, bo wiedziałam co czuje. Ja budziłam się codziennie żeby Xavi i Joan byli ze mnie dumni. Bo przecież muszę żyć dalej, nawet, jeżeli ich już nie ma. - Toni był za mały żeby ich teraz pamiętać, dzięki temu jest mi trochę łatwiej go wychować. Z nikim mnie nie porównuje, o nic mnie nie oskarża. Ale ja wiem, że jego największym marzeniem oprócz zostania piłkarzem jest też zobaczyć mamę i tatę. 
- Tego drugiego nie jestem w stanie spełnić, a z pierwszym może da się coś zrobić - powiedziałam z uśmiechem i chwyciłam panią Rosę za rękę. 

            Pique jak to Pique lubi wydawać pieniądze wszędzie i zawsze, gdy się tylko da. Nie szczędzi na najdroższe samochody, gadżety, zabawki dla chłopaków czy prezenty dla Shaki. Uwielbia, gdy jego wspaniała rodzina siedzi na trybunach i go dopinguje. Prywatna loża jest dla niego niczym wyjątkowym. Zawsze wynajmuje ją dla swoich największych skarbów. Tym razem i mnie do nich zaliczył. Nie dał sobie powiedzieć, że siedzenie wśród zwykłych kibiców jest dla mnie przyjemnością a zamiast szampana wole colę z baru. No, ale Gerardowi się nie odmawia. 
Razem z Antonim i Rosą weszłam do loży gdzie czekała już Shakira z Milanem, Sashą i swoim starszym bratem. Przywitałam się serdecznie z Kolumbijką, jej bratem i po chwili przedstawiłam Toniego oraz jego babcie. Mały po chwili poszedł na trybuny i zajął jedno z wolnych dla nas miejsc. Rosa nie chcąc zostawiać go samego dołączyła do niego a ja zostałam z piosenkarką i jej szkrabami. 
- Stęskniłam się, nawet nie wiesz jak bardzo - powiedziała blondynka i mocno mnie przytuliła. 
- Ja za wami wszystkimi też. Trochę to wszystko trwało, ale obiecuję, że teraz będziemy się częściej widywać. 
- Bardzo się cieszymy - odpowiedziała z uśmiechem i wzięła Sashę na ręce. Po chwili ja wzięłam Milana i wyszliśmy na trybuny. Nie zdążyła minąć minuta, gdy z głośników Camp Nou rozległ się hymn Barçy. Z pierwszymi dźwiękami dostałam gęsiej skórki, zawsze tak było, nic się nie zmieniło. Synowie Pique i Toni zaczęli głośno śpiewać razem z tłumem zgromadzonym na Camp Nou 
- Barça Barça Baaarça! - krzyknęli wszyscy i zaczęli bić brawo. 

            Pierwsze minuty były nerwowe dla obu drużyn, każda akcja Dumy Katalonii była przerywana w okolicach pola karnego przez zawodników Sevilli. Po pierwszym kwadransie na tablicy wyników nadal gościło 0:0, ale Barcelona odzyskała panowanie nad meczem. Gracze z Andaluzji zostali zamknięci w swoim polu karnym. Zmuszeni do bronienia się popisywali się swoją techniką, a Sergio Rico nie raz ratował im skórę. W pewnym momencie Krychowiak przejął piłkę i wyprowadził atak. Banega znalazł się w polu karnym, przymierzył i kopnięta z całą siłą piłka została zatrzymana wślizgiem przez Pique. Shaki razem ze swoimi skarbami zaczęli bić brawo i głośno krzyczeć. Mały Sasha cały czas powtarzał 'Papá, papá!'. 
Wszystko wskazywało na to, że pierwsza połowa skończy się bezbramkowym remisem. Nic z tego. Piłkę odzyskał Jordi i przebiegł z nią kilkanaście metrów. Na wysokości szesnastego metra posłał idealną piłkę do Neymara i Brazylijczyk wpakował futbolówkę do siatki. Camp Nou oszalało, chłopaki wpadli sobie w ramiona a ja przytuliłam małego Toniego i zapytałam się go czy mu się podoba. W przerwie meczu poszłam z Tonim i Milanem do baru po popcorn oraz colę. Shaki nie była zwolenniczką dawania swoim synom szkodliwego jedzenia, ale że cioci Milagros tak długo nie było to się wyjątkowo zgodziła.
                Druga połowa meczu rozpoczęła się bardzo szybko i równie szybko miała się zakończyć. Nim się zorientowałam sędzia doliczył trzy minuty do podstawowego czasu gry. Zawodnicy Barcelony pilnowali swojej jednobramkowej przewagi, ale nie skończyli atakować. Iniesta podał do Busiego, ten wycofał do Pique, który odegrał do Jordiego. Alba jak to zawsze ma w zwyczaju przebiegł kilkanaście metrów i podał do Neymara. Hiszpan z Brazylijczykiem zaczęli wymieniać miedzy sobą piłkę. Jordi wbiegł w pole karne, perfekcyjnie odebrał piłkę od Neya, obrócił się z nią i umieścił ją w bramce Sevilli. Kibice zgromadzeni po raz kolejny wpadli w szał i zaczęli śpiewać jedną z przyśpiewek. Jordi podbiegł do Neya i podziękował mu za podanie, przytulił się z resztą zawodników na boisku i gdy wreszcie się od nich uwolnił spojrzał w niebie i skrzyżował dłonie tworząc 'X'. Nie potrzebowałam żadnej podpowiedzi żeby wiedzieć, komu zadedykował tę bramkę. Nagle przeszedł mnie dreszcz i pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Poczułam jak Shaki chwyta mnie za dłoń i mocno ją ściska. Spojrzałam w niebo i szybko mrugając próbowałam pozbyć się nadmiaru słonego płynu. Po chwili usłyszałam ostatni gwizdek sędziego. Barcelona wygrała 2:0.
Gdy piłkarze zeszli do tunelu zaczęliśmy się zbierać. Shaki zapakowała wszystkie rzeczy chłopców do torebki, a ja zaproponowałam Rosie, że podwiozę ją i Toniego do domu. Opierała się, że mam przecież swoje sprawy i swoje życie, ale nie dałam się tak szybko zbyć. Wytłumaczyłam Shaki całą sytuację i Kolumbijka uznała, że poczekają na mnie z kolacją.  Ucałowałam rodzinkę Pique i powiedziałam, że niedługo będę.


~*~
Bardzo przepraszam za długą nieobecność, ale nie miałam sił żeby dokończyć ten rozdział. Straciłam wenę, chęci, zaparcie. Mam nadzieję, że teraz już będzie już lepiej i rozdziały będą pojawiać się w miarę regularnie. 
Do następnego, 
Ines ;* 



czwartek, 23 lipca 2015

Septimo.

Contigo, quiero escuchar contigo 
Esta canción que solamente habla  de ti y de mi 
Contigo, lo soy todo contigo 
Me haces falta y ya no puedo vivir sin ti 

            Postanowiłam zacząć wszystko od nowa, wiem, że Xavi by tego chciał. Małymi kroczkami będę szła przed siebie, wrócę do projektowanie, dam szansę Jordiemu, uporządkuję swoje życie. Muszę zacząć od początku.
Weszłam do pokoju Joana i głośno westchnęłam, nie wiedziałam, od czego zacząć. Rozłożyłam duży karton na dywanie i wrzucałam do niego po kolei zabawki mojego synka. Kolejki, klocki, samochodziki... To wszystko po chwili znalazło się w kartonie. Z dużej szafy zaczęłam wyjmować bluzeczki, spodenki i wszystkie inne ubrania należące do małego Hernandeza. Chwyciłam mały komplet Blaugrany z napisem 'Papi' i szóstką na plecach. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Joan uwielbiał wszystkie koszulki Barçy. Te bordowo-granatowe, te wyjazdowe czy treningowe. Mógł chodzić w nich codziennie. Xavi był wtedy dumny jak paw, zawsze cieszył się, gdy zasiadałam z małym na trybunach Camp Nou. Mówił, że jesteśmy jego amuletem szczęścia i to dzięki nam ma jeszcze większą radość z gry. Dziecięce trykoty Barçy i ukochany miś Joana to było wszystko, co zostało w jego pokoiku. Cała reszta została schowana w kartony i wyniesiona na korytarz i do salonu. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał już prawie piątą po południu. Wyjechałam menu pizzerii i zaczęłam zastanawiać się, na co mam ochotę. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Podniosłam się z białego stołka w kuchni i poszłam otworzyć. Za progiem stał uśmiechnięty Jordi ubrany w ciemne jeansy i popielatą bluzę. Przywitałam się z nim buziakiem w policzek i zaprosiłam do środka. 
- Przepraszam za bałagan - powiedziałam z delikatnym uśmiechem. 
- Dawno nie byłaś u mnie, bałaganu nie widziałaś - odpowiedział i puścił mi oczko. - Wyprowadzasz się? 
- Nie, robię porządek w swoim życiu. Posprzątałam już rzeczy Joana, teraz muszę uprzątnąć część Xaviego. 
- Pomóc ci? 
- W sumie..? Czemu nie, ale najpierw coś zjemy. Miałam właśnie zamawiać pizzę. Z pepperoni? 
- Oczywiście. I z podwójnym serem. 
- Najlepsza! - krzyknęłam i chwyciłam telefon do ręki. 
Po zjedzonym pysznym posiłku zabraliśmy się za sprzątanie garderoby. 
- To od czego zaczynamy? - zapytał się Jordi widząc ilość ubrań. 
- Nie mam pojęcia - powiedziałam i zaczęłam się śmiać. - Wszystkie ciuchy Xaviego oprócz tych klubowych i reprezentacyjnych do kartonów. Ja się zajmę swoimi, czas wprowadzić trochę koloru do tej szafy - powiedziałam, a Jordi spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem. 
- Co zamierzasz z tym zrobić? 
- Rozdam, jest dużo ludzi, którzy potrzebują ubrań a tych mam od groma. To wszystko jest prawie nowe, markowe, na pewno się szybko chętni znajdą. 
- Dobry pomysł. Mogę ci pomóc znaleźć potem jakąś rodzinę.
- Dziękuję Jordi, za wszystko. 
- Nie ma za co Mila - chwycił mnie za dłoń i przyciągnął do siebie. - Od tego jestem - uśmiechnął się i mocno mnie przytulił.

         Resztę dnia spędziliśmy z Jordim na pakowaniu ubrań Xavigo. Zajęło to nam cały wieczór i pół nocy. Gdy na dworze panowała już ciemność, a delikatne światło dawały tylko uliczne latarnie wyszliśmy z mieszkania i zapakowaliśmy trzy pudla do bagażnika mojego samochodu. Było już bardzo późno, a następnego ranka Jordi miał mieć trening, zaproponowałam, że może zostać u mnie, bo miejsce przecież jest, ale odmówił i wrócił do siebie.
Następnego dnia wstałam dość wcześnie mimo zmęczenia, jakie dopadło mnie po powrocie do mieszkania. Wzięłam szybki prysznic, delikatnie się wymalowałam założyłam ciemne jeansy, pudrową koszulę a na nogi wysokie czarne szpilki. Wypiłam kawę, przegryzłam croissanta i wyszłam z domu. Po około pół godzinie jazdy dojechałam pod ośrodek treningowy, na szczęście, co sezon odnawiała mi się przepustka wjazdu i bez problemu wjechałam do środka. Zaparkowałam na jednym z wolnych miejsc i skierowałam się w kierunku budynku zarządu. Z oddali było słychać krzyki trenujących chłopaków. Jak Xavi jeszcze żył uwielbiałam tu przyjeżdżać, sama albo z Joanem. Siadałam na trybunach, w stołówce czy w biurze u Laporty i cieszyłam się tą barcelońską atmosferą. Barca była czymś więcej niż klubem, tu wszyscy byli naszą rodziną, z niektórymi miałam bliższy kontakt z innymi trochę gorszy ale w ważnych momentach zawsze wszyscy trzymaliśmy się razem. Od kiedy nie ma Xaviego zaniedbałam tą część mojej rodziny. Nie bywałam ani na meczach, ani w ośrodku, chciałam się od tego wszystkiego odciąć. Myślałam, że gdy wymażę ze swojego życia wszystko, co kojarzy mi się z Xavim będzie prościej. Ale dobrze wiemy, że tak nie było.

          Wjechałam windą na trzecie piętro i mijając sekretarkę Joana zapukałam do drzwi prezydenta klubu. Po chwili usłyszałam krótkie proszę i weszłam do środka. Za drewnianym mahoniowym biurkiem siedział Laporta i notował coś w kalendarzu.
- Milagros! – krzyknął na mój widok – Pięknie wyglądasz. Co ty tu robisz? – podniósł się ze skórzanego czarnego krzesła i wyściskał mnie nie powitanie.
- Cześć Joan. Mam pewną sprawą, myślę, że cię zainteresuje.
- Z chęcią posłucham, usiądź. Chcesz coś do picia?
- To może za chwilę, jeśli możesz to moglibyśmy zejść na chwilę na dół.
- Jasne, powiem Irmie żeby zrobiła w tym czasie nam kawy – zdjął z oparcia fotela granatową marynarkę i zarzucił ją na siebie. Po chwili znaleźliśmy się przy moim samochodzie, otworzyłam bagażnik i pokazałam mu jego zawartość.
- W tych pudłach są wszystkie koszulki Xaviego, wszystkie nagrody, puchary, medale, pamiątki. Te z Barcelony i reprezentacji. Czy Barca jako klub byłaby zainteresowana projektem ‘Xavi, Per sempre etern’?
- Mila nie wiem, co kombinujesz, ale z chęcią się przekonam, chodź na kawę.

***

- To wspaniały pomysł, jeżeli zarząd się zgodzi to będzie to idealne upamiętnienie trzeciej rocznicy – powiedział Joan i zrobił łyk kawy.
- Chcę żeby ludzie go pamiętali. Tutaj – wyjęłam z torebki pen-driva i położyłam go na jego biurku – są wszystkie ulubione zdjęcia Xaviego. Te z klubu, te z reprezentacji, z dzieciństwa i te prywatne. Wszystko w osobnych folderach. Jest też dziesięć jego ulubionych bramek. Xavi w pigułce. Jeżeli się zgodzicie to chciałabym uczestniczyć w tworzeniu tego wszystkiego.
- Oczywiście Mila. To będzie twój projekt, ty się pod tym podpiszesz. My tylko damy ci miejsce i pieniądze na stworzenie tego wszystkiego.
- Dziękuje Joan, nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy – uśmiechnęłam się szczerze i wstałam z kanapy. – Odezwij się jak już będziesz coś wiedział.
- Pewnie, zwołam zebranie najszybciej jak się da. Chłopaki jeszcze nie skończyli treningu, chcesz do nich iść?
 - W sumie… z chęcią – założyłam na siebie beżowy płaszcz i wzięłam torebkę do ręki. – Do usłyszenia.

             Przemierzając korytarze ośrodka treningowego dotarłam na boisko imienia Tito Vilaovy. Usiałam na jednym z krzesełek na najwyższym rzędzie trybuny i patrzyłam jak piłkarze grają w dziada. Po chwili Lucho krzyknął, że trening dobiegł końca i widzą się jutro rano. 
- Mila! - krzyknął rozradowany na mój widok Pique. Przeskoczył przez barierki i wziął mnie w ramiona. - Ale się stęskniłem! 
- Ja też Pique, ale puść mnie już - powiedziałam ze śmiechem. Po chwili wokół mnie pojawili się prawie wszyscy zawodnicy. Pytali się co u mnie, jak się czuję i czy ze wszystkim sobie radzę. Nie wszyscy mogli zostać dłużej i po chwili poszli do szatni się przebrać. 
- Mila, przejedziesz się z nami na kawę? - zaproponował Gerard. 
- Pewnie.
- Nie mogę iść z wami, przepraszam - powiedział Jordi - Z bratem się umówiłem. 
- Nic się nie stało, zadzwoń wieczorem - odpowiedziałam i pocałowałam go w policzek. - To co Pique, idziemy? 
- A dasz mi kwadrans na prysznic? 
- Będę czekać w kawiarni - odpowiedziałam z uśmiechem. 
Po około pół godzinie siedziałam z Gerardem w klubowej stołówce. Zamówiliśmy sobie dużą kawę z mlekiem i świeżą, ciepłą szarlotkę. Jak oni ich karmią w tym ośrodku, bajka normalnie! 
- Jak tam chłopcy, pewnie urośli? - zapytałam.
- Rosną jak na drożdżach - powiedział z uśmiechem obrońca - Mają się dobrze, Sasha coraz więcej mówi. Dogaduje się z Milanem. I co najważniejsze? Obaj kochają football. 
- Nadal śpiewasz im hymn Barçy na dobranoc? - zapytałam ze śmiechem.
- Oczywiście, że tak. Uwielbiają to. Są wspaniali, ale moja mama nadal powtarza, że czeka na wnuczkę. 
- A ty Pique nie chciałbyś małej księżniczki? 
- Jasne, że bym chciał. Córki Cesca już są przecież takie duże.
- No to Pique do roboty. Ja mam ci mówić jak się dzieci robi? Gdzie siostrzyczka na drugie urodziny Sashy? Nie postarałeś się - powiedziałam cały czas się śmiejąc. 
- Pogadam z Shaki. Pewnie coś da się zrobić - powiedział i puścił mi oczko. - Gadamy cały czas o mnie, mów co u ciebie. 
- Zakładam fundacje dla rodzin i dzieci po rodzinnych tragediach. Jeżeli zarząd się zgodzi to rozpoczynam projekt o Xavim. Mam pełne ręce roboty. 
- Widzę, ale dzięki temu promieniejesz. To dobrze, takiej nam cie brakowało. A Jordi? 
- Pomaga mi, bez niego nie dałabym sobie rady. 
- Wiesz, że na nas też zawsze możesz liczyć. 
- Wiem Geri. 
- Wpadnij do nas. Zobaczysz jak chłopaki urosły, Shaki się ucieszy. 
- Przyjadę, obiecuję. 
- To może w sobotę po meczu? Tam dawno też cię nie było. 
- Nie owijaj tak w bawełnę Pique. Przyjdę na ten mecz, później przyjadę do was, okej? Zadowolony? 
- Nawet nie wiesz jak bardzo - odpowiedział z uśmiechem. - Jordiego też zaproszę - mruknął szczęśliwy pod nosem.
- Pique bawi się w swatkę czy mi się tylko wydaje? 
- Wydaje ci się kochana. Chcę żebyś była szczęśliwa, Xavi też by chciał. 
- Wiem. - delikatnie się uśmiechnęłam i zrobiłam ostatni łyk kawy. 


Layout by Switch