czwartek, 24 marca 2016

Decimotercero.

            
                Przygotowania do imprezy urodzinowej Jordiego szły pełną parą. Przed Katalończykiem udawałam, że mam jeszcze więcej pracy w fundacji niż normalnie, a tak naprawdę jeździłam po mieście i organizowałam wszystko. Balony, tort, klub... Tego było więcej niż myślałam! Na szczęście miałam do pomocy niezawodnego Alvesa z Joaną. Piłkarz zdążył powiadomić wszystkich, oczywiście tak żeby Jordi się niczego nie domyślił. Wynajęłam pół ekskluzywnego klubu, w którym lubili przesiadywać piłkarze Dumy Katalonii, dogadałem wszystko z managerem i wreszcie mogłam spokojnie usiąść w fotelu i odetchnąć. Wzięłam pilota do ręki i włączyłam telewizor. Skakałam chwilę po kanałach, gdy usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. 
- Kochanie wróciłem - zawołał Jordi i po chwili wszedł do salonu. - Przepraszam, że tak długo, ale straszne korki były. 
- Nic się nie stało, kupiłeś wszystko? - zapytałam i odebrałam od piłkarza cześć zakupów. 
- Wszystko, co było na kartce. To co dobrego dzisiaj gotujemy? - zapytał z szerokim uśmiechem. 
- Nic - odpowiedziałam mu tym samym i szybko cmoknęłam jego malinowe usta. - Idziemy do restauracji po meczu. Javi mówił, że Shondo mają jakieś nowe menu. 
- Javi? - zapytał i podejrzliwie zmarszczył brwi. 
- Mój szef marketingu skarbie - powiedziałam ze śmiechem. 
- Czyli nie mam być zazdrosny? 
- Możesz - odpowiedziałam całkiem poważnie. - Javi jest naprawdę przystojnym facetem. Wysoki, z oczami ciemnymi jak węgle. 
- Ej ej ej! - zawołał, chwycił mnie za dłonie i przyciągnął ku sobie. - To ja mam być dla ciebie przystojny. A nie jakiś tam Javi! 
- Javi ma przepiękną żonę i dwójkę małych dzieci. Możesz być spokojny.
- O ty wredoto! - powiedział i zaczął mnie łaskotać. - Tak mnie wkręcać? 
- Jordi proszę - poprosiłam przez łzy, które pojawiły się w moich oczach ze śmiechu. 
- A co ja z tego będę miał? 
- Wspaniały wieczór - odpowiedziałam z cwaniackim uśmieszkiem.
- Kocham cię wiesz? - powiedział i krótko mnie pocałował. 

            Wyszykowałam się w piękną, nową, czarna dopasowaną sukienkę do połowy uda, na nogi założyłam wysokie, czerwone szpilki. Końcówki włosów podkręciłam, powieki pomalowałam ciemnym cieniem, usta krwiście czerwoną szminką. Szyję i dekolt spryskałam ulubionymi, kwiatowymi perfumami i wyszłam z łazienki. Na fotelu przy oknie siedział gotowy już do wyjścia Jordi. Słysząc tupot moich obcasów oderwał wzrok od telefonu i spojrzał na mnie. Jego źrenice momentalnie się powiększyły, a dolna szczęka nieświadomie opadła delikatnie w dół. 
- Wow - wydusił w końcu z siebie. - Wyglądasz... Wow, no po prostu nieziemsko. - wstał i podeszła do mnie. - Teraz nie będę mógł się skupić na meczu  - położył ręce na moich biodrach i przyciągnął do siebie. - Zamiast latać za piłką będę myśleć o mojej ślicznej dziewczynie. 
- Lepiej nie, bo jeszcze przegracie - odpowiedziałam ze śmiechem. - Ale mój  mistrz na pewno strzeli dzisiaj jakąś piękną bramkę, albo zaasystuje, prawda? - wplotłam dłonie w jego krótkie włosy i spojrzałam prosto w oczy. 
- Postaram się - odpowiedział i mnie pocałował. Uwielbiałam te chwile, gdy czułam, że Jordi jest blisko, że mnie kocha i wspiera. Poczucie, że mam go obok sprawiało, że rosły mi skrzydła. Mogłam cieszyć się życiem i czerpać je garściami. Rozumiał mnie i byłam mu za to dozgonnie wdzięczna. Wiedział, kiedy potrzebuję zapłakać, schować się w jego ramionach i zatęsknić za Xavim. Kiedy potrzebuję jego radości, skaczących iskierek w oczach i uśmiechu. Był nowym sensem mojego życia, facetem, którego kochałam i nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Znosił moją miłość do Xaviego i nie przeszkadzało mu, że zawsze będzie tym drugim. 

            Siedziałam na trybunach Camp Nou i z uwagą śledziłam poczynania chłopaków. Jak byłam mała zawsze denerwowałam się, gdy tata oglądał mecze w telewizji, a ja przez to nie mogłam obejrzeć bajki na dobranoc. Dopóki nie poznałam Xaviego futbol nie był częścią mojego życia. Mimo mieszkania w europejskich stolicach piłki nożnej, nigdy mnie to nie obchodziło. Nie rozumiałam jak można zachwycać się dwudziestoma dwoma biegającymi facetami za jedną piłką. Z czasem to wszystko się zmieniło. Teraz siedzę i z zapartym tchem obserwuję to wszystko. 
- Cześć piękna - usłyszałam znajomy głos i oderwałam wzrok od murawy. - Wszystko sprawdziłam, będzie idealnie - dopowiedziała i krótkim buziakiem w policzek przywitała się ze mną. 
- Dziękuję, że mi pomogliście - powiedziałam i posłałam Joanie szczery uśmiech. 
- Nie ma, o czym gadać, wiesz, że nie musiałam prosić Daniego dwa razy. On z Neyem pierwszy jest do takich imprez. 
- Wiem, jednak bez was by mi się nie udało tego złożyć w całość. 
- Przesadzasz - machnęła ręką i się uśmiechnęła. - Jak im idzie? 
- Dobrze, jak tak dalej pójdzie to się manitą skończy.
- To świetnie, będę mieć jeszcze jeden powód do świętowania - powiedziała rozemocjonowana i ukazała rządek swoich białych zębów. - Ślicznie wyglądasz - dodała po chwili i puściła mi oczko. 

            Mecz skończył się bardzo dobrym wynikiem dla drużyny z Katalonii. Po niespełna czterdziestu minutach od ostatniego gwizdka przy głównym wyjściu na parking pojawił się Jordi. Kiwnęłam porozumiewawczo do Joany i z uśmiechem pogratulowałem obrońcy meczu. 
- Wspaniała asysta kochanie - powiedziałam i pocałowałam go w policzek. 
- Dla mojej księżniczki - odpowiedział z uśmiechem. Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę samochodu. Wzięłam mu z ręki kluczyki i nacisnęłam guzik je otwierający. 
- Ja prowadzę - oznajmiłam widząc jego zdziwioną minę. 
- Ale ja już mogę prowadzić - odpowiedział oburzony. - Daj mi się nacieszyć prawem jazdy. 
- Jutro - szybko cmoknęłam go w usta i wsiadłam od strony kierowcy. 
- To po co ja przystępowałem po raz dziesiąty do tego? - zapytał pod nosem, gdy usiadł koło mnie. - Jak wszyscy boją się ze mną jeździć...
- Ja po prostu się jeszcze nie przyzwyczaiłam - spojrzałam na niego i delikatnie się uśmiechnęłam. - Podjedziemy jeszcze na chwilę do fundacji. Muszę podpisać jakieś papiery, Sol dzwoniła. 
- Oczywiście skarbie - odpowiedział z uśmiechem i kiwnął do Brazylijczyków stojących przy samochodzie jednego z nich. Jordi był tak nieświadomy tego, co zaraz go czeka, że z ledwością powstrzymywałam się od śmiechu. Nie było żadnych papierów, musiałam grać na czas żeby reszta piłkarzy z partnerkami dojechała do klubu. W drodze Alba dużo mówił o meczu, o jakiejś historii, którą opowiadał Pique przed meczem i o bracie, który do niego dzwonił.
Po około godzinie dojechaliśmy pod restaurację nieopodal plaży. Zaparkowałam duży, sportowy samochód piłkarza na parkingu i weszliśmy do środka. Kelner od razu mnie poznał i z uśmiechem zaprowadził do naszej loży. Weszliśmy po czterech schodkach wyżej i stanęliśmy u progu balkonu. 
- Niespodzianka - usłyszałam po chwili krzyk i wielką bandę wyskakującą zza kanap. Jordi spojrzał na mnie zaskoczony, a później z wielkim uśmiechem słuchał jak goście śpiewają mu sto lat. Po chwili jeden z kelnerów wszedł z wielką tacą z kieliszkami szampana, a drugi wjechał z dużym tortem. Alba porwany przez Neymara przeleciał przez tradycyjny tunel gdzie reszta piłkarzy obłożyła go ciosami. Po kolei każdy ściskał się z Chomiczkiem i składał mu życzenia. Nagle podleciał do niego Rafinha i wziął w objęcia. 
- Najlepszego stary! - Jordi szeroko się do niego uśmiechnął i rzucił po chwili.
- Niezła randka Rafa. Już uwierzyłem, że w końcu sobie kogoś znalazłeś, jaki ja jestem naiwny  - powiedział i zaczął się śmiać. Po chwili stanął przede mną i wpatrywał się przez kilkanaście sekund bez słowa. 
- Że ja się niczego nie domyśliłem. Nowe menu, Rafinha i randka, Rudy w koszuli, bo rocznica z żoną. To wszystko było takie nienaturalne, a ja uwierzyłem. Ale jestem głupi - powiedział ze śmiechem i teatralnie uderzył się w głowę - Długo to planowałaś? 
- Ja? Nie, przeceniasz mnie - odpowiedziałam z uśmiechem. - Wszystkiego najlepszego skarbie  - dodałam i krótko go pocałowałam. 
- Dziękuję, naprawdę mnie zaskoczyliście. Cieszę się, że mam was tu wszystkich razem - powiedział z uśmiechem i objął mnie ramieniem. Po chwili głośno zachrząkał, czym uciszył wszystkich zebranych gości.
- Póki jesteśmy tu wszyscy, i każdy jest jeszcze w stanie trzeźwości, tak o tobie mówię Pique - powiedział głośno ze śmiechem i wskazał na obrońcę, który tylko przekręcił oczami i pokiwał głową. - Chciałem wam bardzo podziękować za to, że jesteście. Nie tylko teraz, tutaj, ale zawsze mnie wspieracie i wiem, że mogę w każdej sytuacji na was liczyć. Dziękuję za życzenia i za wszystko inne. Kocham was - dodał z uśmiechem. - A, i chciałbym podziękować Milagros, za cudowną niespodziankę - chwycił moją dłoń i ucałował jej wierzchnią stronę.
- Ej, ja też pomagałem - krzyknął  z głębi sali oburzony Alves.
- Też chcesz buziaka? 
- Zawsze - odparł pewnie Brazylijczyk. Cała grupa zaczęła się śmiać, a ja przytuliłam się do mojego ukochanego faceta. Byłam szczęśliwa, wreszcie czułam się tak jak przed kilku laty. Miałam wspaniałego, kochającego mężczyznę, cudownych przyjaciół i poczucie, że wszystko będzie dobrze. Mogłabym powiedzieć, że jest tak jak kiedyś, ale wiem, że tak nie będzie. Xaviego już nie ma, ale czuję, że zawsze będzie ze mną. Mam wrażenie, że jest gdzieś tutaj, w tej grupie, uśmiecha się i razem z resztą wykrzykuje "gorzko, gorzko". Spojrzałam na Jordiego, delikatnie się uśmiechnęłam i pocałowałam jego malinowe usta. Nie chcę i nie będę już ukrywać, że znowu kocham.. 


~*~
Miał być na urodziny Jordiego, nie wyszło, jest dzisiaj. 
W ten jakże smutny i trudny dzień dla całego futbolu i barcelonismo...
Gracias por todo Johan. Descanse en paz. 









piątek, 22 stycznia 2016

Duodécimo.


         Następnego ranka obudziłam się w wyśmienitym humorze. Wzięłam prysznic, założyłam nową, kwiecistą koszulę, wyprostowałam włosy, zrobiłam delikatny makijaż i zeszłam na pyszne śniadanko do hotelowej restauracji. Od dawno wyglądało ono tak samo, byłam uzależniona od słodkich rogalików, jogurtu naturalnego, dżemu figowego, świeżych owoców i dopiero co parzonej kawy. Xavi zawsze tak witał mnie każdego ranka. Dzięki jego piłkarskiej diecie nauczyłam się tak jeść i teraz za żadne skarby bym tego nie zmieniła. To on sprawił, że jego przyzwyczajenia stały się też moimi. Tęskniłam za nim każdego dnia. Gdy otwierałam portfel widziałam nasze wspólne zdjęcie z ostatnich wakacji. Miałam momenty, gdy traciłam pewność siebie, chciałam znowu zacząć płakać, ale przecież nie mogłam. Musiałam być silna, dla Jordiego, Xaviego, Joana i przede wszystkich dla siebie. Od pewnego czasu pomieszkiwałam trochę u Jordiego, w sumie tam spędzałam większości dnia. Gdy wracałam do swojego mieszkania, wszystko było takie puste. Nikt nie oglądał telewizji, nie słuchał głośno muzyki czy trzaskał talerzami. Zdążyłam na nowo przyzwyczaić się, że ktoś oprócz mnie jest w mieszkaniu. Z każdą chwilą z Jordim czułam się coraz lepiej. Wiedziałam, że moje uczucia do niego nie są wytworem mojej wyobraźni. Kochałam go, może nie tak jak Xaviera, ale kochałam. Był moją ostoją, przystanią, w której czułam się najbezpieczniej na świecie. Na nowo odnalazłam radość z życia, potrafiłam cieszyć się byle głupstwem. Kochałam go przytulać i skradać krótkie pocałunki. Przy nim znowu byłam szczęśliwa!

         Po zjedzonym śniadaniu wsiadłam do czarnej taksówki, która zawiozła mnie do jednej z najbogatszych dzielnic Londynu. Stanęłam przy pięknej willi i zapukałam w bogato zdobione drzwi. Po chwili w progu zobaczyłam zarośniętego Katalończyka w dużej, popielatej bluzie. Zrobił wielkie oczy, otworzył usta ze zdziwienia i bez słowa wziął mnie w ramiona. Mocno mnie ścisnął i delikatnie uniósł nad ziemię. 
- Nie wiem jak cię przekonał, ale jest moim królem - powiedział i pocałował mnie w policzek. - Zapraszam do naszego królestwa - dodał z uśmiechem. Weszliśmy do salonu gdzie na wielkiej kanapie, tyłem do nas siedziała Dani. Cesc pokazał mi, że mam nic nie mówić i chwilkę poczekać. Z uśmiechem usiadł przy swojej kobiecie i objął ramieniem. 
- Kochanie, kto to był? - zapytała Libanka. 
- Prezent skarbie. 
- Prezent? Kupiłeś mi buty? 
- Nie kochanie, nie buty. Myślę, że ucieszysz się nawet bardziej - powiedział z uśmiechem i kiwnął do mnie głową. Usiadłam przy Danielli i pocałowałam ją w policzek. Żona Fabregasa cicho pisnęła i mocno mnie przytuliła. 
- Nie wierzę - odpowiedziała ze łzami w oczach. 
- Czuję - powiedziałam ze śmiechem i po chwili dziewczyna puściła mnie. - Cesc - spojrzała wymownie na piłkarza, a ten podniósł ręce do góry i zaczął przecząco kręcić głową. 
- To nie ja, ja nic nie wiedziałem, ale Alba jest cudotwórcą - odpowiedział i posłał jej całusa. - Zrobię wam kawy - dodał i wyszedł z pokoju. 
- Naprawdę nic nie wiedział? - zapytała zdziwiona Daniella. 
- Prosił tylko Jordiego żeby mnie namówił na przyjazd. Nic więcej. Nie wiedział, że się zdecydowałam - odpowiedziałam jej z uśmiechem. - A gdzie są twoje pocieszy? 
- María na francuskim, Jo u kolegi, Capri ogląda bajkę, a Lia wybiera sukienkę, którą ubierze na mecz. 
- Modnisia po mamusi - powiedziałam ze śmiechem i delikatnie szturchnęłam ją w ramię. 
- Coś w tym jest, zawsze kochała moje ubrania. 
- Ciekawe, dlaczego - spojrzałam na nią wymownie, a narzeczona Cesca wywróciła oczami. - Chodź przywitasz się z księżniczkami.  
Wstałyśmy z kanapy i weszłyśmy na piętro posiadłości Fabregasa. Wszystko było tak pięknie urządzone, bardzo bogato i elegancko, ale mimo wszystko nadal było rodzinnie i przytulnie. Zatrzymałam się na chwilę przy dużej ścianie obwieszonej różnorakimi ramkami ze zdjęciami. Były fotografie Cesca z pucharami, ich wspólne, dziewczynek, Jo na meczach, całej rodziny, rodziców, dziadków i siostry Cesca. W pewnym momencie dostrzegłam wyjątkowe zdjęcie. Podeszłam bliżej i zobaczyłam całą naszą grupę na wakacjach na Formenterze. Cesc z Daniellą i dziewczynkami, Jordi, Pique z Shaki i chłopakami, Xavi, Joanito i ja. Momentalnie do oczu napłynęły mi łzy. Nasze ostatnie wspólne wakacje... Kilka dni później miał zacząć się sezon, spontanicznie wymyśliliśmy niespełna tygodniowy wyjazd na hiszpańską wyspę. Bawiliśmy się świetnie, jak zawsze zresztą. Byliśmy zgraną paczką, która dzieliła się doświadczeniami, historiami i po prostu dobrze czuła się w swoim towarzystwie. Nasze dzieci były w podobnym wieku, mogliśmy pogadać o kupkach, zupkach i kolkach. Jedynie Jordi zawsze był nie w temacie. Czasami z dziewczynami zastanawiałyśmy się, dlaczego nigdy nie przedstawił na jakiejś swojej dziewczyny. Powtarzał, że dopóki nie poczuje, że to ta jedyna to nie będzie  zapeszał. Nigdy nie pomyślałabym, że Jordi jest sam, bo czuje coś do mnie. To brzmi tak nierealistycznie, ale jest prawdziwe. Teraz jesteśmy razem, szczęśliwi.
- Lubię to zdjęcie - powiedziała cicho Dani i przytuliła mnie. - Kto by wtedy pomyślał, że tak to się wszystko potoczy...
- Na pewno nie ja, myślałam, że Xavi będzie ze mną już zawsze... - wyszeptałam. 
- Wiem, wszyscy tak myśleliśmy. Nam też go brakuje maleńka, ale on zawsze z nami jest i będzie, bo my nigdy przecież o nim nie zapomnimy, prawda? - powiedziała z lekkim uśmiechem. - Wszystko się ułoży - starła pojedynczą łzę z mojego policzka i pociągnęła za sobą do różowego królestwa. Było tam tak idealnie, wyglądało jak w jakimś baśniowym pałacu. Lia stała do nas bokiem i przyglądała się sukienkom leżącym na łóżku, a Capri siedziała na wielkiej pufie i wpatrywała się w kolorowe obrazy w wielkim telewizorze. 
- Dziewczynki ciocia przyjechała! - krzyknęła Daniella i jej córeczki równocześnie oderwały się od swojego zajęcia i spojrzały na nas.
- Dani one mnie nie pamiętają - szepnęłam i przetarłam mokre policzki. 
- Ciocia Milagros? - krzyknęła Lia i po chwili wskoczyła mi w ramiona. 
- Jesteś pewna? - powiedziała ze śmiechem Libanka. - Capri chodź tu do mnie - poprosiła młodszą córkę. 
- Cześć księżniczko - powiedziałam do małej Lii i pocałowałam ją w policzek. - Ale pięknie wyglądasz, wyrosłaś jak nie wiem.
- Dziękuję. Pomożesz mi wybrać sukienkę, bo nie mogę się zdecydować - odpowiedziała słodkim głosikiem. 
- Oczywiście - odstawiłam ją na ziemie i przywitałam się z Capri. 
- Dzień dobry - powiedziała nieśmiało. Młodsza córka Fabregasa nie mogła mnie pamiętać, miała trzy miesiące, gdy ostatni raz ją widziałam. Gdyby nie oczy Cesca w życiu sama bym jej nie poznała.  

         Resztę popołudnia spędziłam z Daniellą i jej córeczkami. Dużo rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, opowiedziałam jej trochę, co się u mnie działo przez te ponad dwa lata. Krótko po dziewiętnastej udałyśmy sie na stadion gdzie nasi przyjaciele mieli gracz ćwierćfinał ligi mistrzów. Zasiadłyśmy na wygodnych siedziskach vipowskiej loży i czekając na piłkarzy rozmawiałyśmy o wszystkim. Po chwili dosiadła się do nas Joana i przywitała się z Daniellą.
         Tego dnia nie mogłam się skupić na tym, co dzieje się na płycie boiska. Za każdym razem, gdy spoglądałam na zieloną murawę wspomnienia związane z Xavim wracały. To dzięki niemu pokochałam ten sport, cieszyłam się i płakałam razem z nim. Pamiętam jak denerwował się przed każdym meczem, siedział w sypialni i analizował poprzednie mecze właśnie z tym przeciwnikiem. Potem wychodził, stawał przy blacie w kuchni, brał głęboki oddech i mówił pod nosem "wygramy to". Gdy dostawał kontuzji przeklinał wszystko, chciał grać cały czas i pomagać chłopakom. Dopadały go wtedy wątpliwości czy to może nie czas, aby zakończyć karierę. Wybijałam mu to z głowy, bo to przecież piłka to było to, co kochał najbardziej. A teraz go nie ma... I gdy patrzę na murawę to zawsze go widzę. Widzę jak posyła idealne podania do któregoś z napastników, wybija rzut rożny czy po konsultacji z Leo to on staje przy piłce przy rzucie wolnym. Przymierza i piękny strzał wpada w samo okienko bramki. Jego radość, dedykacje dla mnie i Joana. Zawsze był Xavim, moim Xavim, który po wygranym meczu potrafił podjechać do kwiaciarni i kupić mi wielki bukiet czerwonych róż. Tak bardzo bym chciała żeby on nadal tu był, ale teraz jedyne, co mi zostało to wiara, że on gdzieś tutaj z nami jest i nigdy nie pozwoli żeby coś nam się stało... 




poniedziałek, 21 grudnia 2015

Undecimo.

         Obudziły mnie promienie słoneczne wpadające przez duże okno do sypialni. Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. Wskazywał kilka minut po dziewiątej. Odwróciłam się delikatnie i spojrzałam na śpiącego Jordiego. Wyglądał tak słodko, gdy wypuszczał powietrze ustami i robił przy tym śmieszną minkę. Tak bardzo nie chciało mi się wstawać, opuszczać ramiona mężczyzny, w którego objęciach czułam się tak bezpiecznie. Westchnęłam i delikatnie żeby nie obudzić piłkarza podniosłam jego rękę leżącą na moim biodrze. Usiadłam na brzegu łóżka, założyłam ciepłe papcie i poczułam dłonie piłkarza chwytające moją talie i ciągnące z powrotem na łóżko. 
- A gdzie ty chciałaś mi uciec?
- Myślałam, że śpisz.
- Spałem, ale jak poczułem, że mi uciekasz to musiałem zainterweniować - powiedział z uśmiechem i zawisł nade mną. 
- Muszę iść do pracy, wczoraj skończyli malować. 
- Ściany poczekają - dodał i mnie pocałował. - A ja trening mam dopiero na trzynastą, wcześniej cię nie wypuszczę.
- Zatrzymasz mnie siłą? - zapytałam.
- Jak będzie trzeba to tak - odpowiedział i zaczął mnie gilgotać. Wiłam się pod nim i śmiałam w niebo głosy. Od zawsze miałam łaskotki i wszyscy to wykorzystywali. 
- Jordi proszę - powiedziałam przez śmiech. 
- O co mnie prosisz? - na chwilę przestał i spojrzał mi w oczy. - O to? - zapytał i znowu zaczął łaskotać mnie po bokach i brzuchu.
- Jordi! Przestań - krzyknęłam ze śmiechem. - Zostanę, ale mi coś obiecasz. Nigdy więcej już tego nie zrobisz. 
- Przykro mi kochanie, ale nie mogę. Wtedy się tak pięknie śmiejesz - powiedział i pocałował mnie krótko w usta. Położył się obok mnie i objął silnym ramieniem. - Już cię nigdzie nie puszczę.
- A ja nigdzie nie ucieknę, za dobrze mi tu - delikatnie się odwróciłam, spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki i krótko pocałowałam. 
- Może polecisz jutro z nami do Londynu? – zapytał zmieniając temat.
- Wiesz, że mam masę roboty. 
- Cesc ze swoimi księżniczkami się stęsknił. Ja bym się cieszył jakbyś siedziała na trybunach, odpoczęłabyś trochę.
- Jordi przestań, bo wiesz, że zaraz ulegnę.
- Cesc naprawdę prosił 
- Misiek, bo zaraz pójdę do pracy - powiedziałam pewnie. Też stęskniłam się za rodzinką Fabregasa, chciałabym ich zobaczyć, przecież Lia z Capri już są takie duże, a ciotka Milagros je tak zaniedbała, ale mam obowiązki, pracę, terminy. Nie mogę tak z dnia na dzień wyjechać i wszystko rzucić.
- A obiecasz mi, że chociaż to przemyślisz? 
- Niech będzie, ale nie licz na wiele. Mam spotkania, drewno z Kolumbii przylatuje, muszę być na miejscu.
- Skąd? - zapytał ze śmiechem. 
- Z Kolumbii, na stolik - odpowiedziałam z uśmiechem. 
- Nie przekonałaś mnie - przygarnął kosmyk moim kasztanowych włosów. - Wieczorem mi powiesz, co postanowiłaś. O której skończysz?
- Nie wiem, pewnie późno. 
- O dwudziestej będę czekał z kolacją. 
- Jesteś niemożliwy. 
- Po prostu nie chcę żebyś się przepracowywała. 
- Kocham cię wiesz? 
- Ja ciebie też kruszynko - odpowiedział i namiętnie mnie pocałował. 

         Przez cały dzień nie wiedziałam, w co ręce włożyć. Przyszło wiele pism do przeczytania, musiałam przebukować bilety do Madrytu, a jeszcze musiałam pojechać do pracowni wyszlifować szuflady. Telefony się urywały, wszyscy w biurze latali jak szaleńcy. Chcieliśmy zacząć jak najszybciej. Zbieraliśmy sponsorów, dzieci, które moglibyśmy objąć opieką, szukaliśmy więcej ludzi do pracy. Na dworze zrobiło się już ciemno, połowa pracowników poszła do domu, a ja siedziałam przy kalendarzu z telefonem w ręce i próbowałam zorganizować sobie najbliższe tygodnie. Gdy człowiek się już za coś zabierze dopiero wtedy dostrzega jak wiele pracy potrzeba żeby wszystko sprawnie działało. Spojrzałam na zegarek, wskazywał za kwadrans dziewiąta. Przypomniało mi się, że już dawno miałam być u Jordiego. Wyjęłam prywatny telefon z torebki i zobaczyłam pięć nieodebranych połączeń od obrońcy. Skrzywiłem się i wysłałam krótką wiadomość tekstową informującą, że się trochę spóźnię. Wykonałam jeszcze kilka telefonów, dogadałem dostawę, ubrałam popielaty płaszczyk, wzięłam torebkę i wyszłam z biura. Po niespełna kwadransie stałam pod drzwiami piłkarza. Wpuścił mnie do środka i bez słowa zostawił samą w korytarzu. 
- Jordi przepraszam. Wiem, że jestem koszmarna, ale straciłam rachubę czasu - powiedziałam i weszłam do salonu. Duży stół był pięknie zastawiony, czarne talerze, duże kieliszki, wino i spalone do połowy świece. W tle leciała cicha romantyczna piosenka. Alba siedział na kanapie i nerwowo bawił się palcami. Stanęłam za nim i położyłam ręce na jego ramionach. 
- Przepraszam - powiedziałam cicho i nachyliłam się. - Nie złość się, proszę. 
- Zrobiłem twoje ulubione krewetki w sosie tajskim. 
- Odgrzejemy, na pewno są pyszne. 
- Są paskudne, nie umiem gotować - powiedział i parsknął śmiechem. 
- Nie wierzę - odpowiedziała i usiadłam mu na kolanach. - Nie gniewasz się już? 
- Nawet jakbym chciał to nie umiem. Możesz być najgorszą dziewczyną na świecie, a ja i tak będę cię kochać - objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. - Kocham cię zołzo. 
- Ja ciebie też - powiedziałam i krótko pocałowałam go w usta. - Przemyślałam wszystko i polecę jutro z wami do Londynu. 
- Naprawdę? 
- Tak, już wszystko załatwiłam.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę - odpowiedział z uśmiechem. - Chodź zobaczymy, co z tymi krewetkami. 
- Chyba już nie jestem głodna. 
- Nie? - potrząsnęłam przecząco głową i usiadłam na nim okrakiem. Wplotłam dłonie w jego krótkie włosy i wpiłam się w jego usta. Piłkarz wsunął swoje zimne dłonie pod błękitny materiał mojej koszuli, a mnie przeleciał przyjemny dreszcz. Po chwili obrócił nas tak, że leżeliśmy na brązowej kanapie. Piłkarza rozpiął guziczki mojej koszuli i krótko pocałował w usta. 
- Możemy przejść od razu do deseru - powiedział z cwaniackim uśmiechem i rozpiął swój skórzany pasek. 


         Następnego dnia wczesnym popołudniem samolot z piłkarzami Barcelony, sztabem trenerskim, prezydentem klubu i partnerkami niektórych zawodników wylądował w stolicy Anglii. Brytyjska pogoda nas nie rozpieszczała, wiał silny wiatr i padał rzęsisty deszcz. Chłopaki pojechali do swojego hotelu niedaleko stadionu, a ja razem z Joaną zakwaterowałam się w małym hoteliku w centrum. W samolocie miałam okazje lepiej poznać dziewczynę Alvesa i mogę spokojnie stwierdzić, że jest równie szalona jak on. Zresztą, kto normalny wytrzymałby z tym wariatem? Cieszyłam się, że Dani jest szczęśliwy i poznał tą jedyną. Jest świetnym facetem, który nawet największemu gburowi potrafił poprawić humor. Pamiętam jak na celebracji trypletu gonił mojego Joanita po całym boisku. Alves jest najwspanialszym Brazylijczykiem na świecie! A od momentu, gdy jest z Joaną jest jeszcze bardziej szurnięty. Ale takiego wszyscy do kochamy i nie wyobrażam sobie żeby mógł nas kiedyś opuścić. Gdy chciał odejść marudziłam Xaviemu, że ma mu przemówić do rozsądku i nigdzie się nie ruszać. Alves jest dobrym duchem tej szatni i sprawia, że wszystko jest piękniejsze. 
Poprawiałam makijaż, gdy nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam uśmiechniętą od ucha do ucha Joanę. Ruchem głowy pokazałam, że ma wejść do środka i wróciłam do malowania ust. 
- Jak już jesteśmy w Londynie to, co powiesz na małe zakupy? - zapytała i usiadła na pufie w rogu.
- W sumie to z chęcią. Muszę kupić coś Jordiemu na urodziny. To już za tydzień, a ja nic nie mam… - westchnęłam i spojrzałam na Kanaryjkę. 
- Na pewno sobie poradzimy. To co, idziemy? 
- Jasne, jestem gotowa! - zakomunikowałam i wzięłam torebkę do ręki. 

         Zrobiłyśmy rundkę po wielu butikach, Joana kupiła niewiarygodną ilość nowych ubrań! Gdy zadowoliła swoje potrzeby zaczęły szukać ciuchów dla mnie. Wybierała kolorowe sukienki, koszule, spódniczki. Uważała, że wszystko będzie dla mnie idealne. Będę szczera, nigdy nie spędziłam tyle czasu w przymierzalni! Gdy zobaczyłam ilość papierowych toreb, w które ekspedientka zapakowała ubrania zrobiłam wielkie oczy, a gdy usłyszałam kwotę za zakupy zrobiło mi się gorąco. Nie sądziłam, że tyle tego wyszło. Nie pozostało mi nic innego jak wyjąć kartę kredytową z portfela i zapłacić. Zmęczona zakupami zaproponowałam Joanie kawę. Usiadłyśmy w małej kawiarence gdzie głównym motywem była flaga Wielkiej Brytanii. Wyglądało naprawdę uroczo! Miało swój niesamowity klimat. Zamówiliśmy dwa cappuccino i ciasto czekoladowe, spojrzałam na moje torby z nowymi ubraniami i zaczęłam się śmieć. 
- Jordi mi nie uwierzy - powiedziałam.
- Na pewno wszystko mu się spodoba, gwarantuje - odpowiedziała z uśmiechem. - Masz już jakiś pomysł na jego urodziny? 
- Żadnego... Chyba wyszłam z wprawy - odpowiedziałam z rozżaleniem. 
- Spokojnie, zaraz wszystko zaplanujemy. Po pierwsze trzy imprezy.
- Ile? - zapytałam z niedowierzaniem. 
- Trzy. Jedna dla rodziny, jedna dla chłopaków i jedna dla was. Chłopków można zaciągnąć do klubu w najbliższy weekend po meczu, rodziców Alby zaprosicie w następny weekend, ugotujesz coś pysznego i przy okazji wkradniesz się w ich serca, a w dzień urodzin Jordiego zrobisz romantyczną kolacje. 
- Brzmi sensownie.
- Najważniejszy będzie dzień urodzin. Reszta to tylko formalność. Jest pięć podstawowych punków do idealnego wieczoru. Pierwsze - pokazała kciuk - miejsce, drugie - dodała palec wskazujący - pomysł, trzecie prezent, czwarte wygląd, i piąte, najważniejsze ty - skończyła wyliczać. - Uwierz mi, że nic nie będzie dla niego ważniejsze niż twoja obecność.
- Tak sądzisz? 
- Jestem tego pewna. Oni są prości w obsłudze, wiele im nie potrzeba. Prezent to coś, o czym następnego dnia się zapomina. Obojętnie czy kupisz mu zegarek, buty czy skarpetki, on i tak nie zwróci na to większej uwagi. 
- Mam mu kupić skarpetki? - zapytałam ze śmiechem. 
- Dani je uwielbia. Zawsze dostaje jakieś kolorowe we wzorki - odpowiedziała z uśmiechem. - Taka już nasza mała tradycja - dodała. 
- W sumie... Jordi mówił coś ostatnio, że zegarek mu się zepsuł. Będę musiała iść jakiś kupić.
- Najpierw to musimy iść ci kupić jakiś piękny koronkowy komplet na tę noc - uśmiechnęła się. - To będzie dla niego najlepszy prezent.
- To co, idziemy? - zapytałam i zaczęłam się śmiać, a Joana mi zawtórowała. 

         Resztę dnia spędziłyśmy na wybieraniu idealnej, seksownej bielizny, prezentu dla Jordiego i drobiazgu dla księżniczek Cesca. Cały czas śmiałam się jak szalona. Joana powodowała, że momentami miałam w oczach łzy śmiechu. Naprawdę ją polubiłam. Zarażała pozytywną energią i lekkim podejściem do życia. Pasowała do Alvesa jak nikt inny. Cieszyłam się, że przyleciałam do Londynu. Poznałam świetną dziewczynę, zrobiłam zakupy życia, a przede wszystkim cudownie się bawiłam. A to przecież nie koniec. Jeszcze jeden długi dzień w Anglii przede mną!

~*~
Witajcie ostatni raz w tym roku! 
Uznałam, że jeszcze trochę pociągnę tą sielankę z Jordim, niech się trochę nacieszą sobą, bo niedługo.. Tajemnica! ;*
Z innej beczki chciałam jeszcze zaprosić na nowość KLIK Jak ktoś jeszcze nie wpadł to zapraszam.
Z racji tego, że następny rozdział tutaj pojawi się najprawdopodobniej w nowym roku to chciałam życzyć wam 
Wesołych Świąt, spełnienia marzeń, pięknego 2016 i przede wszystkim dużo weny! 

Do następnego, Ines ;*




niedziela, 6 grudnia 2015

Decimo.


         Prace nad wystrojem fundacji pochłonęły mnie w ostatnich dniach całkowicie. Od rana do nocy siedziałam nam planami, katalogami z wystrojami wnętrz czy projektami mebli. Kursowałam w tą i z powrotem między domem, pracownią, a zaprzyjaźnionymi stolarzami i dostawcami drewna. Chciała sama zrobić meble do siedziby, tak jak za dawnych lat. Późny, piątkowy wieczór, słońce zaszło już na góry, ale niebo przybierało jeszcze kolory pomarańczowo fioletowe. W pewnym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi, odłożyłam kredki i poszłam otworzyć. Wpuściłam gościa do środka i buziakiem w policzek przywitałam go. Weszliśmy do salonu i usiedliśmy przy stole, który zawalony był cały papierami. 
- Przepraszam cię za bałagan, ale nadal próbuje wymyślić coś na biuro. 
- Nie przejmuj się. Masz już coś? - zapytał z uśmiechem. 
- Myślałam nad tym - odpowiedziałam i podałam mu jeden z projektów. - Ale nie jestem przekonana do tej komody.
- Jest świetne! Naprawdę. Nie znam się na tym, ale ja bym chciał żeby tak wyglądała moja firma. Myślę, że te kolorowe szuflady są idealne, nadadzą taki rodzinny i radosny klimat. Ja bym się dłużej nie zastanawiał. 
- Tak myślisz? - zapytałam nie do kona przekonana. 
- Jestem pewien - wstał z miejsca pocałował mnie w policzek i przeszedł do kuchni. - Zrobić ci herbatę? 
- Czytasz mi w myślach - odpowiedziała z uśmiechem. 
- Dostaliśmy wolny weekend od Lucho, czasami warto coś sobie delikatnie naciągnąć w przerwie reprezentacyjnej - powiedział wstawiając wodę. - I tak sobie pomyślałem, że może byśmy gdzieś pojechali? 
- Wiesz, że mam dużo pracy..
- Masz tyle pracy, że powinnaś odpocząć. Kiedy ostatni raz gdzieś byłaś? 
- Dawno 
- Dlatego nie chcę słyszeć odmowy. Za to możesz wybrać gdzie pojedziemy. 
- To może Galicja? - zapytałam niepewnie. 
- Obstawiałem Londyn, Paryż czy Rzym, ale może być Galicja. 
- Xavi zawsze opowiadał, że jest tam pięknie. Lubił jeździć na mecze do Vigo, bo mówił, że warto znowu zobaczyć to piękne miasto.
- Miał racje, Vigo jest piękne, zresztą jak cała Galicja - powiedział i postawił przede mną kubek z gorącą herbatą. Wyjął z kieszeni telefon i po chwili dodał z uśmiechem - Za cztery godziny mamy samolot. 
- Muszę się spakować - porwałam się z miejsca i wyjęłam małą walizkę z szafy. Wyjęłam dwie pary jeansów, kilka koszul, parę swetrów, bieliznę i wrzuciłam do środka. Szybko spakowałam kosmetyczkę, trzy pary butów i gotowa stanęłam przed Jordim. - Już! - dodałam zadowolona.
- Nie sądziłem, że tak szybko pójdzie. Pij, bo ci zaraz wystygnie - minimalnie przestawił kubek bliżej mnie.
Po wypiciu pysznej herbaty z owocami leśnymi wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy, ubrałam wygodne ma podróż dresowe spodnie i luźną bluzę, włosy związałam w kok, a na twarz nałożyłam ledwo widoczny makijaż. Zadowolona oznajmiłam oglądającemu mecz Jordiemu, że możemy jechać. 

         Podróż do Vigo trwała trochę ponad półtorej godziny, samolot ledwo wystartował to już musiał lądować. Na dworze było już ciemno, mijane przez nas miasta czy wioski wyglądały cudownie oświetlone żółtym światłem latarni. Zawsze uwielbiałam latać, wszystko było wtedy takie małe tam na ziemi, a ja czułam się kimś wyjątkowym, ponieważ mogłam na to wszystko patrzeć z tak ogromnej wysokości. W szczególności lubiłam patrzeć na to wszystko w nocy, wtedy każde miasto wyglądało pięknie. 
Całą podróż spędziłam przyklejona do szyby przyglądając się widokami za oknem, nie przeszkadzał mi fakt, że Jordi cały siedział obok mnie i czytał, jaką najnowszą powieść kryminalną. Potrzebowałam tej ciszy, mojej ciszy na zerwanie wspomnień, choćby na ten jeden weekend. Chciałam pierwszy raz od tylu lat dobrze się poczuć, jak każdy szczęśliwy człowiek na świecie. Xavi zawsze był najważniejszy, dopóki żyję tak będzie, ale wiem, że kochał mnie szczęśliwą, pełną życia i uśmiechu i, że taką chciałby mnie nadal widzieć. Niezdeprecjonowaną żonę użalającą się każdego dnia, bez grama iskierki w oku. Nie taką dziewczynę pokochał i znał. Ja taka nie byłam. Chcę, żeby dawna Milagros Ventana Torres wróciła już na zawsze. 
- Sygnalizacja zapiąć pasy została włączona, proszę usiąść na miejscu i przygotować się do lądowania. Dziękuję - z głośników rozległ się głos stewardesy. Automatycznie wykonałam polecenie i spojrzałam na Jordiego. Jego mina mówiła więcej niż tysiąc słów. Przerażenie w jego oczach powodowało, że nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. 
- Czy ty się nadal boisz lądowania? - zapytałam hamując śmiech. - Nie wierzę! - dodałam i wybuchłam śmiechem. 
- To nie jest zabawne! Wystarczy, że Pique ma zawsze ze mnie wielką bekę - powiedział z grymasem malującym się na twarzy. 
- No już - próbowałam go uspokoić chodź sama nie mogłam się powstrzymać. - Przepraszam - dodałam, pocałowałam go w policzek i chwyciłam za rękę. Obrońca pokręcił głową i ucałował wierzchnią część mojej dłoni. 
- Jesteście straszni - mruknął pod nosem. 

         Do hotelu w centrum Vigo dotarliśmy po około godzinie. Recepcjonistka wydała nam karty do pokoju i powiedziała, na które piętro mamy się udać. Dużą windą wjechaliśmy na trzecią kondygnację i weszliśmy do pokoju numer dziewięć. Był przepiękny! Biało-turkusowo-popielaty. Korytarz z drzwiami do łazienki połączonej z garderobą i wejściem do małego salonu. Stamtąd rozchodziły się wyjścia do dwóch sypialni. Wielkie okna w wyjściem na mały balkonik, z którego rozciągał się widok na starówkę miasta. Wyszłam na balkon i świeże, zimne atlantyckie powietrze uderzyło mnie w twarz. Spojrzałam w niebo, miliony gwiazd oświetlały granatowe, ciemne niebo. 
- Jordi! - zawołałam i odwróciłam się. - Przejdziemy się? 
- Teraz? Jest prawie druga - zapytał zdziwiony.
- Jak nie chcesz to nie musimy.
- Nie, pójdziemy. Tylko muszę wziąć kurtkę, bo trochę wietrznej tu niż u nas - powiedział, rozpiął walizkę i wyjął z niej puchową, czarną kurtkę. - Możemy iść - powiedział po chwili z uśmiechem. 
Po kwadransie spaceru zeszliśmy na szeroką, pustą plaże. Światło latarni znajdujących się na pobliskiej promenadzie delikatnie oświetlało fale odbijające się o brzeg.
- Pamiętam jak kiedyś rodzice zabrali nas na wakacje do Katalonii. Odwiedziliśmy rodzinę, a na weekend tata zabrał nas na pole namiotowe. Rozłożyliśmy wielki namiot, rozpaliliśmy ognisko i jedliśmy grillowane pianki. Miałam może z siedem lat, Mar z dziewięć. Gdy zrobiło się bardzo ciemno poszliśmy nad małą zatoczkę gdzie nikogo nie było. Było strasznie ciemno, a na niebie były miliony gwiazd. Nigdy nie widziałam ich tak dużo. Rozłożyliśmy koc, położyliśmy się i tata opowiedział nam historię. Powiedział, że każda osoba, która umiera przyjmuje postać gwiazdy, dlatego jest ich tak dużo. Wtedy była to ładna historia, a teraz, gdy Xaviego i Joana już nie ma chcę w to wierzyć. Gdy patrzę w niebo widzę ich. Tamte dwie gwiazdy – powiedziałam i wskazałam na dużą, mocno świecącą i trochę mniejszą obok niej. – pojawiły się, gdy odeszli. Może to głupie, ale pomaga – dodałam cicho.
- To wcale nie jest głupie, nie mów tak – odpowiedział i stanął naprzeciwko mnie. – Wiem, że to nadal boli. Rozumiem cię bardzo dobrze. Ja też wierzę, że on tam gdzieś jest. Nie ważny jest sposób, ważne, że dzięki temu jest ci lżej. Nie płacz – starł pojedynczą łzę spływającą po moim policzku. – Jestem przy tobie i będę zawsze – splątał nasze dłonie i oparł swoje czoło o moje. – Bez względu na wszystko – dodał i pocałował mnie w zmarznięty nos. Kolejne łzy spływały mi po policzkach. Czasami nie potrafiłam poradzić sobie z emocjami, rozszarpywały mnie od środka i sprawiały, że ponownie gubiłam się w swoim nierealnie poukładanym świecie. To wszystko mnie przerastało, tęsknota za Xavi i Joanem była zbyt silna. Obiecałam sobie, że ten weekend poświęcę Jordiemu, że nie będę myśleć o Xavierze, ale to było silniejsze ode mnie. Nawet Vigo mi go przypominało…
- Przepraszam, znowu wszystko psuję. Tyle dla mnie robisz, a ja.. A ja nie potrafię nawet w niewielkim stopniu ci się za to odwdzięczyć.
- Jesteś, a to jest najważniejsze – spojrzał na mnie swoimi czekoladowymi oczami i delikatnie się uśmiechnął. – Kocham cię taką, jaką jesteś. Kocham twój uśmiech, błysk w oku, który ostatnio znowu się pojawił, kocham nawet to jak bardzo go kochasz.
- Nie zasługuje na to, wiesz o tym.. – odpowiedziałam szeptem.
- Przestań gadać głupoty – powiedział i mocno mnie przytulił.


           Następnego dnia obudził mnie dźwięk otwierających się drzwi. Gwałtownie otworzyłam oczy i promiennie porannego słońca poraziły mnie. Szybko odwróciłam głowę i zobaczyłam stojącego pod ścianą Jordiego. W rękach trzymał dużą tacę i po chwili powiedział
- Dzień dobry, przyniosłem śniadanko. Tak słodko spałaś, że nie miałem serca cię budzić.
- Kochany jesteś, co smacznego przyniosłeś? – zapytałam z uśmiechem, usiadłam na łóżku i oparłam się o skórzany zagłówek.
- Same pyszności – odpowiedział i usiadł obok mnie. – Grzanki, drzem figowy, galicyjską tarte, świeżo wyciskany sok pomarańczowy i cappuccino.
- Wygląda i pachnie ślicznie. Dziękuję – spojrzałam na niego i krótko pocałowałam w usta. Piłkarz spojrzał na mnie zaskoczony, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przez pół nocy nie mogłam spać, moje myśli krążyły wokół wielu rzeczy. Patrzyłam na śpiącego obok Jordiego i myślałam, co będzie dalej. On mnie tak kocha, traktuje jak królewnę, znosi moje humory oraz chwile załamania. Z każdym dniem, momentem spędzonym razem czułam, że obrońca jest dla mnie coraz ważniejszy. Wiem, że nigdy nie zapomnę Xaviego, nie przestanę go kochać, ale Alba jest kimś wyjątkowym. Osobą, która sprawia, że moje dni są piękniejsze, że znowu się uśmiecham i mam chęci do działania. Nie wiem czy go kocham, bo to uczucie zawsze było zarezerwowane dla Hernándeza, ale dlaczego miałabym nie spróbować? Może taki właśnie pomysł miał ktoś na moje życie. Zresztą pamiętam, co Xavier napisał w liście, że nie martwi się o mnie, bo wie, że Jordi się mną zaopiekuje najlepiej jak będzie potrafił. Biję się z myślami cały czas, czasami mam wrażenie, że zdradzam męża, ale czuję, że chciałby żebym była szczęśliwa. Jeżeli Jordi akceptuje mnie taką, jaką jestem to może to znak, że czas zacząć od nowa i zerwać z przeszłością? Mam nadzieję, że to dobry pomysł i nie zawiodę nikogo. Xaviego, Joanito, Jordiego, a w szczególności samej siebie.
- Co dzisiaj robimy? – zapytałam po dłuższej chwili.
- Możemy iść trochę na plaże, zobaczyć zamek, a po południu pójdziemy na starówkę zjeść coś dobrego. Nad oceanem strasznie mocno wieje, są piękne, wysokie fale, ale jest dość zimno, więc ubierz się ciepło.
- Byłeś już gdzieś? – zapytałam zdziwiona.
- Poszedłem pobiegać, Lucho kazał – odpowiedział z uśmiechem. 

         Jordi miał racje, pogoda w Vigo nie rozpieszczała, była niezdecydowana jak kobieta. Wiał silny, zimny wiatr, z nieba kilka razy spadły krople deszczu, ale w pewnym momencie na chwilę nawet wyszło słońce. Przeszliśmy Vigo wzdłuż i wszerz. Obejrzeliśmy zamek, zwiedziliśmy muzeum, usiedliśmy na chwilę na piasku przy latarni morskiej, a późnym popołudniem zjedliśmy pyszną kolacje w kameralnej restauracji na starówce. Jordi cały dzień wygłupiał się, robił wszystko żeby utrzymać mój dobry humor. Szliśmy wąską uliczką, Jordi opowiadał jakąś rodzinną historię, a ja szłam kawałek za nim i przyglądałam się wystawą sklepowym. Po chwili dogoniłam piłkarza i chwyciłam go za rękę. Alba spojrzał na mnie zaskoczony i szeroko się uśmiechnął. 
- To był świetny pomysł żeby tu przyjechać - powiedział i spojrzał na mnie. - Mamy w Hiszpanii tyle pięknych miejsc, a latamy nie wiadomo gdzie. Dziękuję, że mnie tu zabrałaś - dodał i pocałował mnie w czubek głowy. 
- Jordi... - wyszeptałam po chwili.
- Tak kruszynko? - zapytał pieszczotliwie. 
- Długo nad tym myślałam i... Cieszę się, że jesteś, że mnie znosisz i nie pozwalasz płakać. Obiecaj mi, że będziesz ze mną już zawsze, że mnie nie zostawisz.
- Obiecuję, jesteś moim szczęściem. Dostałem prezent od losu, że mogę cię kochać i nigdy tego nie zaprzepaszczę - spojrzał mi głęboko w oczy i przegarnął pasmo moich włosów. 
- Nie chcę cię stracić - wyszeptałam, a oczy zaszkliły mi się łzami. 
- Nie stracisz i nie płacz głuptasie - przetarł kciukiem mój mokry policzek. Wspięłam się na palce i musnęłam usta obrońcy. Jordi objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej siebie. Zarzuciłam ręce na jego barki, spojrzałam w jego ciemne tęczówki i  wplotłam dłonie w jego krótkie, brązowe włosy. Piłkarz położył ręce na mojej tali i wpił się w moje usta. Po plecach przeleciał mnie przyjemny dreszcz, a w brzuchu poczułam latające jak szalone motyle. To było coś niesamowitego, uczucie, którego nie czułam od śmierci Xaviego. 
- Kocham cię - wyszeptałam pewna swoich słów. 









sobota, 21 listopada 2015

Noveno.


       Następnego dnia wstałam w wyśmienitym humorze. Od dawna nie czułam się tak dobrze. Wczorajsza kolacja u rodziny Pique naładowała mnie niesamowicie pozytywną energią. Miałam zapał do pracy, chęci do życia i uśmiech na twarzy od samego rana. Synkowie Gerarda cały czas chcieli się ze mną bawić, przytulali mnie, dawali buziaki. Przypomniałam sobie wtedy jak cudownie było być matką, mieć małą istotkę koło siebie. Sens, dla którego żyjesz, budzisz się każdego dnia i dajesz najlepsze z możliwych wzorców. Kocham i zawsze będę kochać Xaviego i Joana ponad życie, ale muszę żyć dla nich, dla siebie. Mam cudownych przyjaciół, prace  i cele, do których będę dążyć.
Wzięłam szybki prysznic, założyłam nową malinową koszulę i błękitne spodnie i spojrzałam w lustro. Dawno nie widziałam się w tak żywych kolorach. Uśmiechnęłam się delikatnie i założyłam na wysokie szpilki. Wzięłam kluczyki do samochodu, torebkę i wyszłam z mieszkania. Na dzisiejszy dzień miałam tylko jeden plan, spełnić marzenie małego chłopca. 

     Podjechałam pod starą kamienicę w okolicach centrum Barcelony. Głęboko westchnęłam i weszłam na trzecie piętro budynku. Zapukałam w brązowe, drewniane drzwi i po chwili otworzyła mi je Rosa. Zaskoczona wpuściła mnie do środka i zapytała 
- Milagros, a co ty tu robisz? 
- Zabieram was na wycieczkę. Jest Toni? - zapytałam z uśmiechem. 
- Jestem! - krzyknął rozradowany - Gdzie jedziemy? 
- Niespodzianka. Ale musisz zabrać ze sobą strój Barçy. 
- Daj mi pięć minut, spakuje plecak - powiedział z uśmiechem i zniknął z pokoju. 
- A ja się dowiem gdzie jedziemy? 
- Nie, czekam na was w samochodzie na dole - pocałowałam ją w policzek i wyszłam z mieszkania. 
Podróż zajęła nam mniej więcej dwadzieścia minut, przy wjeździe do ośrodka treningowego pokazałam przepustkę i zaparkowałam na wolnym miejscu. Wsiadłam z samochodu i pomogłam wyjść z niego Rosie oraz Toniemu i z szerokim uśmiechem zakomunikowałam, że jesteśmy na miejscu. Antoni rozglądał się cały czas wokół siebie, jego oczy przybrały postać pięciozłotówek.
- Co my tu robimy? - zapytała cicho Rosa. 
- Spełniamy marzenia Toniego - powiedziałam. Chwyciłam małego za rękę i ruszyłam w kierunku wejścia na boisko. Po wczorajszym wieczorze miałam już wszystko obgadamy z chłopakami, to miał być dla Toniego niezapomniany czas. Weszliśmy po schodkach na trybuny i usiedliśmy na granatowych krzesełkach. Chłopaki właśnie kończyli trening, zebrali się w dwóch grupkach i zaczęli grać w dziada. Antoni cały czas powtarzał pod nosem nazwiska piłkarzy. Rosa cały czas patrzyła na mnie z wielką wdzięcznością. Pierwszy raz od dłuższego czasu czułam, że jestem po coś na tym świecie. Lucho pożegnał się z chłopakami i życzył im miłego popołudnia. Rozpromieniony jak zawsze Pique podbiegł do trybun i zawołał
- Cześć Toni, chcesz z nami zagrać? 
- Skąd on wie jak ja mam na imię? - zapytał cicho. - Babciu nie budź mnie z tego snu, proszę. 
- To nie jest sen słoneczko - podeszła do niego Rosa i wzięła na ręce. - To co, biegniesz do nich? 
- Pewnie! - krzyknął i zbiegł do Gerarda. Piłkarz się do mnie uśmiechnął, chwycił Toniego za rękę i zaprowadził do grupy piłkarzy. Mały przywitał się z wszystkimi piłkarzami, a po chwili został na boisku z Jordim, Andresem, Leo, Luisem, Neyem, Ivanem i Danim, ponieważ reszta musiała iść jeszcze do fizjoterapeutów albo na siłownie. 
- Miguel zrobisz im kilka zdjęć i wyślesz mi potem? - krzyknęłam do fotografa pierwszej drużyny. 
- Jasne - odpowiedział i wrócił do swojej pracy. 
- Widzę, że masz już pierwszego podopiecznego - usłyszałam znajomy głos i odwróciłam się. 
- Tak, Antoni ma siedem lat. 
- Cieszę się, że masz zajęcie - powiedział Laporta - Rozmawiałem z zarządem. Za tydzień projektant wejdzie do muzeum i będzie myślał jak wygospodarować miejsce na twój projekt. Nie powinno być problemu, ostatnio zlikwidowaliśmy jakimś magazyn i tam z pewnością da się to zrobić. 
- Naprawdę? - zapytałam z niedowierzaniem. 
- Jak najbardziej, podoba im się pomysł. Jak dostanę plany to do ciebie zadzwonię, będziesz mogła wszystko pięknie rozplanować. Znajdziemy ci odpowiednich ludzi, ale myślę, że to ty powinnaś wszystkim dowodzić. 
- Dziękuje Joan.
- A i zapomniałbym najważniejszego, część dochodów ze sprzedaży biletów będzie przekazywany na twoją fundacje. Musimy zorganizować jakoś uroczystość połączenia klubu z twoją fundacją, ale to jakoś po sezonie zrobimy.
- Jasne, potrzebuje jeszcze trochę czasu. Toni to taki mały eksperyment. Parę dni temu oglądałam miejsce pod siedzibę koło Les Corts. Nie jest za duża, ale myślę, że wystarczy. Szukam już ludzi, odnawiam stare kontakty. W czerwcu powinniśmy już ruszyć. 
- Bardzo się cieszę Mila, naprawdę - powiedział z serdecznym uśmiechem Joan. - Przepraszam cię, ale muszę już wracać do biura - dodał patrząc na zegarek. Pożegnaliśmy się i Laporta zniknął z terenu boiska treningowego. 
Piłkarz pokopali piłkę z Tonim, porobili sobie z nim zdjęcia, złożyli autografy na piłce i domowym trykocie Barçy. Antoni był najszczęśliwszym chłopcem na tym świecie. Gdy żegnał się z piłkarzami miał łzy w oczach, wiedziałam, że to łzy szczęścia, ale i smutku, że ten piękny moment dobiega końca. Toni wyściskał wszystkich i przybiegł do do nas. 
- Dziękuje - krzyknął i rzucił mi się w ramiona. - Babciu Mila jest suuuuper! 
- Wiem kochanie, skarb nie dziewczyna - podeszła do mnie i pocałowała w policzek. 
- Przesadzacie, ja tylko porozmawiałam, z kim trzeba - odpowiedziałam z uśmiechem. - Toni, co powiesz na lody? 
- Superrr! Babciu mogę? 
- No nie wiem.. 
- Proooszę - zrobił wielkie oczka i słodką minkę.
- No dobrze - powiedziała z uśmiechem.
- To zapraszam, chodźcie - powiedziałam i poszliśmy do samochodu. Przejechaliśmy kilka kilometrów i zatrzymaliśmy się pod małą kawiarenką w centrum miasta. Niedaleko znajdował się piękny, mały park oraz śliczny, nowy płac zabaw. Kupiliśmy trzy pucharki lodów z dwiema kulkami lodów, polewą i owocami. Toni pałaszował deser jak szalony, po chwili krzyczał, że chce jeszcze dokładkę. Rosa pokręciła tylko głową i poprosiła kelnerkę o dokładkę. Po chwili w kawiarni pojawił się Jordi, pocałował mnie w policzek i zamówił porcję śmietankowych. Mały, gdy zorientował się, kto siedzi na przeciwko niego zrobił wielkie oczy i łyżeczka, którą trzymał w ręce wyleciała mu z niej. 
- Jo..jo..jordi? 
- Tak kochanie, to Jordi - powiedziałam spokojnie i wzięłam malucha na kolana. 
- Ja chyba jestem w jakiejś bajce! - krzyknął. - Dzieci w szkole mi nie uwierzą! - dodał, a my zaczęliśmy się głośnym śmiechem. 
Po pysznym deserze poszli na plac zabaw. Jordi razem z Antonim szaleli na huśtawkach i zjeżdżalni, a ja z Rosą siedziałam na jednej z ławek. Babcia chłopca nie mogła przestać mi dziękować za wszystko, co dzisiaj zrobiłam dla jej wnuka. 
- Rosa naprawdę nie ma, o czym mówić, to są moi przyjaciele, a wiem ile dla małego to znaczy. Dlatego to zrobiłam. Mały wiele już wystarczająco wycierpiał, należy mu się trochę uśmiechu.
- Jesteś wspaniałą dziewczyną Mila - wzięła mnie za ręce i mocno ścisnęła. W jej oczach było widać łzy wzruszenia, niewiarygodne szczęście. Szybko ją przytuliłam i powiedziałam, że wszystko będzie dobrze. 
- Boję się, że pewnego dnia mnie zabraknie, a on zostanie sam. Nie będzie miał nikogo. 
- Nie możesz tak myśleć. 
- Ostatnio zrobiłam badania, niektóre wyniki są złe, znowu się pogorszyło. Jeżeli mi się coś stanie... Łapię każdy dzień, każdy jego uśmiech, powiedziane słowo czy przytulenie. Chcę żeby pamiętał, że bardzo go kocham... - powiedziała łamiącym się głosem. 
- Wiem, co czujesz.. Gdy Xavi z Joanem zniknęli z mojego życia nie potrafiłam sobie z tym poradzić, nadal nie umiem. Kochałam ich najbardziej na świecie i nigdy nie przestanę. Rozumiem cię, tyle razy żałuję każdej kłótni, złego słowa powiedzianego w złości, czasu, który poświęciłam meblom, a nie Joanito... Ale chcę pamiętać te dobre chwile, każdy razem spędzony dzień, każdy uśmiech i pocałunek Xaviego, każde wymówione 'Kocham cię'. Nasze poznanie, ślub, narodziny Joana. Jego pierwszy uśmiech, krok czy słowo. Takich chcę ich pamiętać, bo byli najwspanialsi na świecie - mówiłam, a pojedyncze łzy spływały po moich policzkach. - Znajdę dla ciebie jakiegoś dobrego lekarza, kupimy leki, poradzimy sobie. Toni stracił już wiele, nie pozwolę żeby stracił też ciebie - powiedziałam i mocno ją przytuliłam. 
- Nie wiem, jakim prawem ktoś tam na górze określa długość naszego życia, ale wiem, że ty nie zasłużyłaś na taki ból. Jesteś tak wspaniałą kobietą, że Xavi na pewno był najszczęśliwszym facetem na ziemi mając ciebie. 
- Nigdy nie zapomnę o tym ile mi dał. Teraz ja mogę oddać to dobro komuś innemu. Pomogę wam, zaopiekuję się wami, obiecuję.





Layout by Switch