Obudziły
mnie promienie słoneczne wpadające przez duże okno do sypialni. Otworzyłam oczy
i spojrzałam na zegarek. Wskazywał kilka minut po dziewiątej. Odwróciłam się
delikatnie i spojrzałam na śpiącego Jordiego. Wyglądał tak słodko, gdy
wypuszczał powietrze ustami i robił przy tym śmieszną minkę. Tak bardzo nie
chciało mi się wstawać, opuszczać ramiona mężczyzny, w którego objęciach czułam
się tak bezpiecznie. Westchnęłam i delikatnie żeby nie obudzić piłkarza
podniosłam jego rękę leżącą na moim biodrze. Usiadłam na brzegu łóżka,
założyłam ciepłe papcie i poczułam dłonie piłkarza chwytające moją talie i
ciągnące z powrotem na łóżko.
- A gdzie ty chciałaś mi uciec?
- Myślałam, że śpisz.
- Spałem, ale jak poczułem, że mi uciekasz
to musiałem zainterweniować - powiedział z uśmiechem i zawisł nade mną.
- Muszę iść do pracy, wczoraj skończyli
malować.
- Ściany poczekają - dodał i mnie
pocałował. - A ja trening mam dopiero na trzynastą, wcześniej cię nie
wypuszczę.
- Zatrzymasz mnie siłą? - zapytałam.
- Jak będzie trzeba to tak - odpowiedział
i zaczął mnie gilgotać. Wiłam się pod nim i śmiałam w niebo głosy. Od zawsze
miałam łaskotki i wszyscy to wykorzystywali.
- Jordi proszę - powiedziałam przez
śmiech.
- O co mnie prosisz? - na chwilę przestał
i spojrzał mi w oczy. - O to? - zapytał i znowu zaczął łaskotać mnie po bokach
i brzuchu.
- Jordi! Przestań - krzyknęłam ze
śmiechem. - Zostanę, ale mi coś obiecasz. Nigdy więcej już tego nie zrobisz.
- Przykro mi kochanie, ale nie mogę. Wtedy
się tak pięknie śmiejesz - powiedział i pocałował mnie krótko w usta. Położył
się obok mnie i objął silnym ramieniem. - Już cię nigdzie nie puszczę.
- A ja nigdzie nie ucieknę, za dobrze mi
tu - delikatnie się odwróciłam, spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki i krótko
pocałowałam.
- Może polecisz jutro z nami do Londynu? –
zapytał zmieniając temat.
- Wiesz, że mam masę roboty.
- Cesc ze swoimi księżniczkami się
stęsknił. Ja bym się cieszył jakbyś siedziała na trybunach, odpoczęłabyś trochę.
- Jordi przestań, bo wiesz, że zaraz
ulegnę.
- Cesc naprawdę prosił
- Misiek, bo zaraz pójdę do pracy -
powiedziałam pewnie. Też stęskniłam się za rodzinką Fabregasa, chciałabym ich
zobaczyć, przecież Lia z Capri już są takie duże, a ciotka Milagros je tak
zaniedbała, ale mam obowiązki, pracę, terminy. Nie mogę tak z dnia na dzień
wyjechać i wszystko rzucić.
- A obiecasz mi, że chociaż to
przemyślisz?
- Niech będzie, ale nie licz na wiele. Mam
spotkania, drewno z Kolumbii przylatuje, muszę być na miejscu.
- Skąd? - zapytał ze śmiechem.
- Z Kolumbii, na stolik - odpowiedziałam z
uśmiechem.
- Nie przekonałaś mnie - przygarnął kosmyk
moim kasztanowych włosów. - Wieczorem mi powiesz, co postanowiłaś. O której
skończysz?
- Nie wiem, pewnie późno.
- O dwudziestej będę czekał z
kolacją.
- Jesteś niemożliwy.
- Po prostu nie chcę żebyś się
przepracowywała.
- Kocham cię wiesz?
- Ja ciebie też kruszynko - odpowiedział i
namiętnie mnie pocałował.
Przez
cały dzień nie wiedziałam, w co ręce włożyć. Przyszło wiele pism do
przeczytania, musiałam przebukować bilety do Madrytu, a jeszcze musiałam
pojechać do pracowni wyszlifować szuflady. Telefony się urywały, wszyscy w
biurze latali jak szaleńcy. Chcieliśmy zacząć jak najszybciej. Zbieraliśmy
sponsorów, dzieci, które moglibyśmy objąć opieką, szukaliśmy więcej ludzi do
pracy. Na dworze zrobiło się już ciemno, połowa pracowników poszła do domu, a
ja siedziałam przy kalendarzu z telefonem w ręce i próbowałam zorganizować
sobie najbliższe tygodnie. Gdy człowiek się już za coś zabierze dopiero wtedy
dostrzega jak wiele pracy potrzeba żeby wszystko sprawnie działało. Spojrzałam
na zegarek, wskazywał za kwadrans dziewiąta. Przypomniało mi się, że już dawno
miałam być u Jordiego. Wyjęłam prywatny telefon z torebki i zobaczyłam pięć
nieodebranych połączeń od obrońcy. Skrzywiłem się i wysłałam krótką wiadomość
tekstową informującą, że się trochę spóźnię. Wykonałam jeszcze kilka telefonów,
dogadałem dostawę, ubrałam popielaty płaszczyk, wzięłam torebkę i wyszłam z
biura. Po niespełna kwadransie stałam pod drzwiami piłkarza. Wpuścił mnie do
środka i bez słowa zostawił samą w korytarzu.
- Jordi przepraszam. Wiem, że jestem
koszmarna, ale straciłam rachubę czasu - powiedziałam i weszłam do salonu. Duży
stół był pięknie zastawiony, czarne talerze, duże kieliszki, wino i spalone do
połowy świece. W tle leciała cicha romantyczna piosenka. Alba siedział na
kanapie i nerwowo bawił się palcami. Stanęłam za nim i położyłam ręce na jego
ramionach.
- Przepraszam - powiedziałam cicho i
nachyliłam się. - Nie złość się, proszę.
- Zrobiłem twoje ulubione krewetki w sosie
tajskim.
- Odgrzejemy, na pewno są pyszne.
- Są paskudne, nie umiem gotować -
powiedział i parsknął śmiechem.
- Nie wierzę - odpowiedziała i usiadłam mu
na kolanach. - Nie gniewasz się już?
- Nawet jakbym chciał to nie umiem. Możesz
być najgorszą dziewczyną na świecie, a ja i tak będę cię kochać - objął mnie
ramieniem i pocałował w czoło. - Kocham cię zołzo.
- Ja ciebie też - powiedziałam i krótko
pocałowałam go w usta. - Przemyślałam wszystko i polecę jutro z wami do
Londynu.
- Naprawdę?
- Tak, już wszystko załatwiłam.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę -
odpowiedział z uśmiechem. - Chodź zobaczymy, co z tymi krewetkami.
- Chyba już nie jestem głodna.
- Nie? - potrząsnęłam przecząco głową i
usiadłam na nim okrakiem. Wplotłam dłonie w jego krótkie włosy i wpiłam się w
jego usta. Piłkarz wsunął swoje zimne dłonie pod błękitny materiał mojej
koszuli, a mnie przeleciał przyjemny dreszcz. Po chwili obrócił nas tak, że
leżeliśmy na brązowej kanapie. Piłkarza rozpiął guziczki mojej koszuli i krótko
pocałował w usta.
- Możemy przejść od razu do deseru -
powiedział z cwaniackim uśmiechem i rozpiął swój skórzany pasek.
Następnego
dnia wczesnym popołudniem samolot z piłkarzami Barcelony, sztabem trenerskim,
prezydentem klubu i partnerkami niektórych zawodników wylądował w stolicy
Anglii. Brytyjska pogoda nas nie rozpieszczała, wiał silny wiatr i padał
rzęsisty deszcz. Chłopaki pojechali do swojego hotelu niedaleko stadionu, a ja
razem z Joaną zakwaterowałam się w małym hoteliku w centrum. W samolocie miałam
okazje lepiej poznać dziewczynę Alvesa i mogę spokojnie stwierdzić, że jest
równie szalona jak on. Zresztą, kto normalny wytrzymałby z tym wariatem?
Cieszyłam się, że Dani jest szczęśliwy i poznał tą jedyną. Jest świetnym facetem,
który nawet największemu gburowi potrafił poprawić humor. Pamiętam jak na
celebracji trypletu gonił mojego Joanita po całym boisku. Alves jest najwspanialszym
Brazylijczykiem na świecie! A od momentu, gdy jest z Joaną jest jeszcze
bardziej szurnięty. Ale takiego wszyscy do kochamy i nie wyobrażam sobie żeby
mógł nas kiedyś opuścić. Gdy chciał odejść marudziłam Xaviemu, że ma mu
przemówić do rozsądku i nigdzie się nie ruszać. Alves jest dobrym duchem tej
szatni i sprawia, że wszystko jest piękniejsze.
Poprawiałam makijaż, gdy nagle usłyszałam
ciche pukanie do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam uśmiechniętą od ucha do ucha
Joanę. Ruchem głowy pokazałam, że ma wejść do środka i wróciłam do malowania
ust.
- Jak już jesteśmy w Londynie to, co
powiesz na małe zakupy? - zapytała i usiadła na pufie w rogu.
- W sumie to z chęcią. Muszę kupić coś
Jordiemu na urodziny. To już za tydzień, a ja nic nie mam… - westchnęłam i
spojrzałam na Kanaryjkę.
- Na pewno sobie poradzimy. To co,
idziemy?
- Jasne, jestem gotowa! - zakomunikowałam
i wzięłam torebkę do ręki.
Zrobiłyśmy
rundkę po wielu butikach, Joana kupiła niewiarygodną ilość nowych ubrań! Gdy
zadowoliła swoje potrzeby zaczęły szukać ciuchów dla mnie. Wybierała kolorowe sukienki,
koszule, spódniczki. Uważała, że wszystko będzie dla mnie idealne. Będę
szczera, nigdy nie spędziłam tyle czasu w przymierzalni! Gdy zobaczyłam ilość
papierowych toreb, w które ekspedientka zapakowała ubrania zrobiłam wielkie
oczy, a gdy usłyszałam kwotę za zakupy zrobiło mi się gorąco. Nie sądziłam, że
tyle tego wyszło. Nie pozostało mi nic innego jak wyjąć kartę kredytową z
portfela i zapłacić. Zmęczona zakupami zaproponowałam Joanie kawę. Usiadłyśmy w
małej kawiarence gdzie głównym motywem była flaga Wielkiej Brytanii. Wyglądało
naprawdę uroczo! Miało swój niesamowity klimat. Zamówiliśmy dwa cappuccino i
ciasto czekoladowe, spojrzałam na moje torby z nowymi ubraniami i zaczęłam się
śmieć.
- Jordi mi nie uwierzy - powiedziałam.
- Na pewno wszystko mu się spodoba,
gwarantuje - odpowiedziała z uśmiechem. - Masz już jakiś pomysł na jego
urodziny?
- Żadnego... Chyba wyszłam z wprawy -
odpowiedziałam z rozżaleniem.
- Spokojnie, zaraz wszystko zaplanujemy.
Po pierwsze trzy imprezy.
- Ile? - zapytałam z
niedowierzaniem.
- Trzy. Jedna dla rodziny, jedna dla
chłopaków i jedna dla was. Chłopków można zaciągnąć do klubu w najbliższy
weekend po meczu, rodziców Alby zaprosicie w następny weekend, ugotujesz coś
pysznego i przy okazji wkradniesz się w ich serca, a w dzień urodzin Jordiego
zrobisz romantyczną kolacje.
- Brzmi sensownie.
- Najważniejszy będzie dzień urodzin.
Reszta to tylko formalność. Jest pięć podstawowych punków do idealnego
wieczoru. Pierwsze - pokazała kciuk - miejsce, drugie - dodała palec wskazujący
- pomysł, trzecie prezent, czwarte wygląd, i piąte, najważniejsze ty -
skończyła wyliczać. - Uwierz mi, że nic nie będzie dla niego ważniejsze niż
twoja obecność.
- Tak sądzisz?
- Jestem tego pewna. Oni są prości w
obsłudze, wiele im nie potrzeba. Prezent to coś, o czym następnego dnia się
zapomina. Obojętnie czy kupisz mu zegarek, buty czy skarpetki, on i tak nie
zwróci na to większej uwagi.
- Mam mu kupić skarpetki? - zapytałam ze
śmiechem.
- Dani je uwielbia. Zawsze dostaje jakieś
kolorowe we wzorki - odpowiedziała z uśmiechem. - Taka już nasza mała tradycja
- dodała.
- W sumie... Jordi mówił coś ostatnio, że
zegarek mu się zepsuł. Będę musiała iść jakiś kupić.
- Najpierw to musimy iść ci kupić jakiś
piękny koronkowy komplet na tę noc - uśmiechnęła się. - To będzie dla niego
najlepszy prezent.
- To co, idziemy? - zapytałam i zaczęłam
się śmiać, a Joana mi zawtórowała.
Resztę
dnia spędziłyśmy na wybieraniu idealnej, seksownej bielizny, prezentu dla
Jordiego i drobiazgu dla księżniczek Cesca. Cały czas śmiałam się jak szalona.
Joana powodowała, że momentami miałam w oczach łzy śmiechu. Naprawdę ją
polubiłam. Zarażała pozytywną energią i lekkim podejściem do życia. Pasowała do
Alvesa jak nikt inny. Cieszyłam się, że przyleciałam do Londynu. Poznałam
świetną dziewczynę, zrobiłam zakupy życia, a przede wszystkim cudownie się bawiłam.
A to przecież nie koniec. Jeszcze jeden długi dzień w Anglii przede mną!
~*~
Witajcie ostatni raz w tym
roku!
Uznałam, że jeszcze trochę
pociągnę tą sielankę z Jordim, niech się trochę nacieszą sobą, bo niedługo..
Tajemnica! ;*
Z racji tego, że następny
rozdział tutaj pojawi się najprawdopodobniej w nowym roku to chciałam życzyć
wam
Wesołych Świąt, spełnienia
marzeń, pięknego 2016 i przede wszystkim dużo weny!
Do następnego, Ines ;*