Następnego ranka obudziłam się w wyśmienitym humorze. Wzięłam prysznic,
założyłam nową, kwiecistą koszulę, wyprostowałam włosy, zrobiłam delikatny
makijaż i zeszłam na pyszne śniadanko do hotelowej restauracji. Od dawno
wyglądało ono tak samo, byłam uzależniona od słodkich rogalików, jogurtu naturalnego,
dżemu figowego, świeżych owoców i dopiero co parzonej kawy. Xavi zawsze tak witał
mnie każdego ranka. Dzięki jego piłkarskiej diecie nauczyłam się tak jeść i
teraz za żadne skarby bym tego nie zmieniła. To on sprawił, że jego
przyzwyczajenia stały się też moimi. Tęskniłam za nim każdego dnia. Gdy
otwierałam portfel widziałam nasze wspólne zdjęcie z ostatnich wakacji. Miałam
momenty, gdy traciłam pewność siebie, chciałam znowu zacząć płakać, ale
przecież nie mogłam. Musiałam być silna, dla Jordiego, Xaviego, Joana i przede
wszystkich dla siebie. Od pewnego czasu pomieszkiwałam trochę u Jordiego,
w sumie tam spędzałam większości dnia. Gdy wracałam do swojego mieszkania,
wszystko było takie puste. Nikt nie oglądał telewizji, nie słuchał głośno muzyki
czy trzaskał talerzami. Zdążyłam na nowo przyzwyczaić się, że ktoś oprócz mnie
jest w mieszkaniu. Z każdą chwilą z Jordim czułam się coraz lepiej. Wiedziałam,
że moje uczucia do niego nie są wytworem mojej wyobraźni. Kochałam go, może nie
tak jak Xaviera, ale kochałam. Był moją ostoją, przystanią, w której czułam się
najbezpieczniej na świecie. Na nowo odnalazłam radość z życia, potrafiłam
cieszyć się byle głupstwem. Kochałam go przytulać i skradać krótkie pocałunki.
Przy nim znowu byłam szczęśliwa!
Po
zjedzonym śniadaniu wsiadłam do czarnej taksówki, która zawiozła mnie do jednej
z najbogatszych dzielnic Londynu. Stanęłam przy pięknej willi i
zapukałam w bogato zdobione drzwi. Po chwili w progu zobaczyłam zarośniętego
Katalończyka w dużej, popielatej bluzie. Zrobił wielkie oczy, otworzył usta ze
zdziwienia i bez słowa wziął mnie w ramiona. Mocno mnie ścisnął i delikatnie
uniósł nad ziemię.
- Nie wiem jak cię przekonał, ale jest
moim królem - powiedział i pocałował mnie w policzek. - Zapraszam do naszego
królestwa - dodał z uśmiechem. Weszliśmy do salonu gdzie na wielkiej kanapie, tyłem do nas siedziała Dani. Cesc pokazał mi, że mam nic nie mówić i chwilkę
poczekać. Z uśmiechem usiadł przy swojej kobiecie i objął ramieniem.
- Kochanie, kto to był? - zapytała
Libanka.
- Prezent skarbie.
- Prezent? Kupiłeś mi buty?
- Nie kochanie, nie buty. Myślę, że
ucieszysz się nawet bardziej - powiedział z uśmiechem i kiwnął do mnie głową.
Usiadłam przy Danielli i pocałowałam ją w policzek. Żona Fabregasa cicho
pisnęła i mocno mnie przytuliła.
- Nie wierzę - odpowiedziała ze łzami w
oczach.
- Czuję - powiedziałam ze śmiechem i po
chwili dziewczyna puściła mnie. - Cesc - spojrzała wymownie na piłkarza, a ten
podniósł ręce do góry i zaczął przecząco kręcić głową.
- To nie ja, ja nic nie wiedziałem, ale
Alba jest cudotwórcą - odpowiedział i posłał jej całusa. - Zrobię wam kawy -
dodał i wyszedł z pokoju.
- Naprawdę nic nie wiedział? - zapytała
zdziwiona Daniella.
- Prosił tylko Jordiego żeby mnie namówił
na przyjazd. Nic więcej. Nie wiedział, że się zdecydowałam - odpowiedziałam jej
z uśmiechem. - A gdzie są twoje pocieszy?
- María na francuskim, Jo u kolegi, Capri
ogląda bajkę, a Lia wybiera sukienkę, którą ubierze na mecz.
- Modnisia po mamusi - powiedziałam ze
śmiechem i delikatnie szturchnęłam ją w ramię.
- Coś w tym jest, zawsze kochała moje
ubrania.
- Ciekawe, dlaczego - spojrzałam na nią
wymownie, a narzeczona Cesca wywróciła oczami. - Chodź przywitasz się z
księżniczkami.
Wstałyśmy z kanapy i weszłyśmy na piętro
posiadłości Fabregasa. Wszystko było tak pięknie urządzone, bardzo bogato i
elegancko, ale mimo wszystko nadal było rodzinnie i przytulnie. Zatrzymałam się
na chwilę przy dużej ścianie obwieszonej różnorakimi ramkami ze zdjęciami. Były
fotografie Cesca z pucharami, ich wspólne, dziewczynek, Jo na meczach, całej
rodziny, rodziców, dziadków i siostry Cesca. W pewnym momencie dostrzegłam
wyjątkowe zdjęcie. Podeszłam bliżej i zobaczyłam całą naszą grupę na wakacjach
na Formenterze. Cesc z Daniellą i dziewczynkami, Jordi, Pique z Shaki i
chłopakami, Xavi, Joanito i ja. Momentalnie do oczu napłynęły mi łzy. Nasze
ostatnie wspólne wakacje... Kilka dni później miał zacząć się sezon,
spontanicznie wymyśliliśmy niespełna tygodniowy wyjazd na hiszpańską wyspę.
Bawiliśmy się świetnie, jak zawsze zresztą. Byliśmy zgraną paczką, która
dzieliła się doświadczeniami, historiami i po prostu dobrze czuła się w swoim
towarzystwie. Nasze dzieci były w podobnym wieku, mogliśmy pogadać o kupkach,
zupkach i kolkach. Jedynie Jordi zawsze był nie w temacie. Czasami z
dziewczynami zastanawiałyśmy się, dlaczego nigdy nie przedstawił na jakiejś
swojej dziewczyny. Powtarzał, że dopóki nie poczuje, że to ta jedyna to nie
będzie zapeszał. Nigdy nie pomyślałabym, że Jordi jest sam, bo czuje coś
do mnie. To brzmi tak nierealistycznie, ale jest prawdziwe. Teraz jesteśmy
razem, szczęśliwi.
- Lubię to zdjęcie - powiedziała cicho
Dani i przytuliła mnie. - Kto by wtedy pomyślał, że tak to się wszystko
potoczy...
- Na pewno nie ja, myślałam, że Xavi
będzie ze mną już zawsze... - wyszeptałam.
- Wiem, wszyscy tak myśleliśmy. Nam też go
brakuje maleńka, ale on zawsze z nami jest i będzie, bo my nigdy przecież o nim
nie zapomnimy, prawda? - powiedziała z lekkim uśmiechem. - Wszystko się ułoży -
starła pojedynczą łzę z mojego policzka i pociągnęła za sobą do różowego
królestwa. Było tam tak idealnie, wyglądało jak w jakimś baśniowym pałacu. Lia
stała do nas bokiem i przyglądała się sukienkom leżącym na łóżku, a Capri
siedziała na wielkiej pufie i wpatrywała się w kolorowe obrazy w wielkim
telewizorze.
- Dziewczynki ciocia przyjechała! -
krzyknęła Daniella i jej córeczki równocześnie oderwały się od swojego zajęcia
i spojrzały na nas.
- Dani one mnie nie pamiętają - szepnęłam
i przetarłam mokre policzki.
- Ciocia Milagros? - krzyknęła Lia i po
chwili wskoczyła mi w ramiona.
- Jesteś pewna? - powiedziała ze śmiechem
Libanka. - Capri chodź tu do mnie - poprosiła młodszą córkę.
- Cześć księżniczko - powiedziałam do
małej Lii i pocałowałam ją w policzek. - Ale pięknie wyglądasz, wyrosłaś
jak nie wiem.
- Dziękuję. Pomożesz mi wybrać sukienkę,
bo nie mogę się zdecydować - odpowiedziała słodkim głosikiem.
- Oczywiście - odstawiłam ją na ziemie i
przywitałam się z Capri.
- Dzień dobry - powiedziała nieśmiało.
Młodsza córka Fabregasa nie mogła mnie pamiętać, miała trzy miesiące, gdy
ostatni raz ją widziałam. Gdyby nie oczy Cesca w życiu sama bym jej nie
poznała.
Resztę
popołudnia spędziłam z Daniellą i jej córeczkami. Dużo rozmawiałyśmy, śmiałyśmy
się, opowiedziałam jej trochę, co się u mnie działo przez te ponad dwa lata.
Krótko po dziewiętnastej udałyśmy sie na stadion gdzie nasi przyjaciele mieli
gracz ćwierćfinał ligi mistrzów. Zasiadłyśmy na wygodnych siedziskach
vipowskiej loży i czekając na piłkarzy rozmawiałyśmy o wszystkim. Po chwili
dosiadła się do nas Joana i przywitała się z Daniellą.
Tego
dnia nie mogłam się skupić na tym, co dzieje się na płycie boiska. Za każdym
razem, gdy spoglądałam na zieloną murawę wspomnienia związane z
Xavim wracały. To dzięki niemu pokochałam ten sport, cieszyłam się i płakałam
razem z nim. Pamiętam jak denerwował się przed każdym meczem, siedział w
sypialni i analizował poprzednie mecze właśnie z tym przeciwnikiem. Potem
wychodził, stawał przy blacie w kuchni, brał głęboki oddech i mówił pod nosem
"wygramy to". Gdy dostawał kontuzji przeklinał wszystko, chciał grać
cały czas i pomagać chłopakom. Dopadały go wtedy wątpliwości czy to może nie
czas, aby zakończyć karierę. Wybijałam mu to z głowy, bo to przecież piłka to
było to, co kochał najbardziej. A teraz go nie ma... I gdy patrzę na murawę to
zawsze go widzę. Widzę jak posyła idealne podania do któregoś z napastników,
wybija rzut rożny czy po konsultacji z Leo to on staje przy piłce przy rzucie
wolnym. Przymierza i piękny strzał wpada w samo okienko bramki. Jego radość,
dedykacje dla mnie i Joana. Zawsze był Xavim, moim Xavim, który po wygranym
meczu potrafił podjechać do kwiaciarni i kupić mi wielki bukiet czerwonych róż.
Tak bardzo bym chciała żeby on nadal tu był, ale teraz jedyne, co mi zostało to
wiara, że on gdzieś tutaj z nami jest i nigdy nie pozwoli żeby coś nam się
stało...