Mecze piłki nożnej zawsze wywołują niesamowite emocje. Kibice cieszą się, dopingują swoją ukochaną drużynę, są z nią w dobrych i złych chwilach. Nigdy nie przestają wierzyć, że ich idole sięgną w sezonie po wszystkie możliwe puchary. Gdy poznałam Xaviego piłka nożna była dla mnie czarną magią, lecz z każdym naszym wspólnie spędzonym dniem wiedziałam coraz więcej. Oglądaliśmy mecze w telewizji, zabierał mnie na Camp Nou, zdążało mu się nawet tworzyć jedenastkę z pionków do szachów i tłumaczyć mi kto jest kim i kto jest za co odpowiedzialny. Dzięki niemu pokochałam football, na mecze Barçy chodziłam, gdy tylko mogłam. Sama, z rodziną Xaviego albo moją, z naszymi znajomymi czy dziewczynami chłopaków. Zawsze wspierałam go całym sercem i modliłam się żeby nie dostał żadnej kontuzji. Wkurzał się na mnie, gdy z ogromnym ciężarnym brzuchem przychodziłam na mecze. Ale nie mogłam przecież siedzieć w domu, tam się denerwowałam jeszcze bardziej. Joana zabrałam na mecz, gdy miał tylko cztery miesiące. Był małą kruszynką, której nóżki ledwo wystawały z nosidełka w kolorach blaugrana. Po tamtym meczu wiedziałam, że w genach przeszło mu zamiłowanie do piłki po ojcu. Był spokojny przez całe dziewięćdziesiąt minut, dźwięki i harmider Camp Nou go uspokajały. Teraz, gdy znowu jadę na mecz nie mogę uwierzyć, że Xavi nie wyjdzie na murawę, nie wykona idealnego podania do Messiego czy nie trafi do bramki po perfekcyjnym rzucie wolnym. On rozgrywa teraz mecze tam na górze, w niebie.
Mecz ligowy z Sevillą, wielkie
piłkarskie święto w stolicy Katalonii. Ludzie chodzący po ulicy w
bordowo-granatowych strojach, z szalikami i flagami śpiewający hymn Barçy. O
tym, że mecz jest dzisiaj wiedzą wszyscy, nawet najbardziej sceptyczni.
Wystarczy przecież wyjść na ulicę.
Ubrana w koszulkę Xaviego szłam
przez parking przy Camp Nou. Nagle poczułam jak ktoś na mnie wpada i słodko
przeprasza.
- Przepraszam nie chciałem. -
powiedział mały chłopiec w stroju Barcelony. Na około miał z sześć może siedem lat.
Krótkie, kasztanowe włosy i ciemne niczym węgiel oczy. Był zupełnie inny niż
nasz syn. Joan odziedziczył po mnie zielone oczy, a po Xavim kruczoczarne
włosy. Dla nas był idealny.
- Nic się nie stało. Gdzie się tak
spieszysz? - zapytałam z uśmiechem.
- Jak to gdzie? Na mecz! - krzyknął
rozemocjonowany. - BARÇA!!!
- Sam przyszedłeś? - kucnęłam przy
nim i poprawiłam koszulkę.
- Nie, z babcią. Ale ona za mną nie
nadąża - powiedział z szerokim uśmiechem. - Też masz koszulkę Xaviego? Ale
super! Ja też, patrz! - odwrócił się do mnie tyłem, pokazał numerek i imię
piłkarza. - Babcia uwielbiała Xaviego. I ja dzięki niej też go uwielbiam.
- Antoni! Mówiłam, że masz mi nie
uciekać! - krzyknęła starsza pani w koszulce Barcelony z sezonu 2010/2011.
- No, ale babciu! - jęknął
oburzony.
- Bardzo panią przepraszam za
niego - zwróciła się do mnie.
- Nic się nie stało -
odpowiedziałam z uśmiechem.
- Babciu, a wiesz, że ona też ma
koszulkę z Xavim.
- Toni! Jaka ona? Jak ja cię wychowałam?
- Przepraszam - powiedział ze
smutną minką.
- Spokojnie Toni. Milagros jestem.
- podałam mu rękę a mały się uśmiechnął.
- Ma pani na imię jak - babcia
Toniego nie dokończyła, bo wnuk zdążył jej przerwać.
- Masz nawet dedykację! - krzyknął
zaskoczony. - Dla kobiety mojego życia. Kocham cię Mila, Xavi - przeczytał na
głos.
- Jak żona Xaviego... - dokończyła
kobieta i zakryła usta dłonią. - Tak mi przykro. Był wspaniałym
człowiekiem.
- To prawda. Był wspaniały.
- Toni biegnij do bramek ja za
chwilę przyjdę.
- Tylko się pospiesz, bo zaraz się
mecz zaczyna - krzyknął i ruszył przed siebie.
- Ja straciłam córkę z zięciem w
wypadku. Wiem, co to znaczy. Od tamtego czasu wychowuję Toniego sama. Staram
się jak mogę, ale wie pani jak to jest, nie te lata.
- Bardzo mi przykro. I proszę mi mówić
po imieniu.
- Dobrze. Rosa jestem -
uśmiechnęła się i ruszyła powolnym krokiem w stronę stadionu.
- Jestem już coraz starsza,
niedługo sił mi zabraknie a on ma tyle energii. Cały czas by biegał z piłką.
Ale Antoni oprócz mnie nie ma nikogo, wiem, że nie mogę zostawić go samego.
Każdego ranka zbieram w sobie wszystkie możliwe siły i wstaję żeby spędzić z
nim każdą chwilę. Mam nadzieję, że chociaż ja będę mogła gościć w jego życiu
dłużej niż jego rodzice - powiedziała ze łzami w oczach. Bez słowa przytuliłam
ją, bo wiedziałam co czuje. Ja budziłam się codziennie żeby Xavi i Joan byli ze
mnie dumni. Bo przecież muszę żyć dalej, nawet, jeżeli ich już nie ma. - Toni
był za mały żeby ich teraz pamiętać, dzięki temu jest mi trochę łatwiej go
wychować. Z nikim mnie nie porównuje, o nic mnie nie oskarża. Ale ja wiem, że
jego największym marzeniem oprócz zostania piłkarzem jest też zobaczyć mamę i
tatę.
- Tego drugiego nie jestem w stanie
spełnić, a z pierwszym może da się coś zrobić - powiedziałam z uśmiechem i
chwyciłam panią Rosę za rękę.
Pique jak to Pique lubi wydawać
pieniądze wszędzie i zawsze, gdy się tylko da. Nie szczędzi na najdroższe
samochody, gadżety, zabawki dla chłopaków czy prezenty dla Shaki. Uwielbia, gdy
jego wspaniała rodzina siedzi na trybunach i go dopinguje. Prywatna loża jest
dla niego niczym wyjątkowym. Zawsze wynajmuje ją dla swoich największych
skarbów. Tym razem i mnie do nich zaliczył. Nie dał sobie powiedzieć, że
siedzenie wśród zwykłych kibiców jest dla mnie przyjemnością a zamiast szampana
wole colę z baru. No, ale Gerardowi się nie odmawia.
Razem z Antonim i Rosą weszłam do
loży gdzie czekała już Shakira z Milanem, Sashą i swoim starszym bratem.
Przywitałam się serdecznie z Kolumbijką, jej bratem i po chwili przedstawiłam
Toniego oraz jego babcie. Mały po chwili poszedł na trybuny i zajął jedno z
wolnych dla nas miejsc. Rosa nie chcąc zostawiać go samego dołączyła do niego a
ja zostałam z piosenkarką i jej szkrabami.
- Stęskniłam się, nawet nie wiesz
jak bardzo - powiedziała blondynka i mocno mnie przytuliła.
- Ja za wami wszystkimi też. Trochę
to wszystko trwało, ale obiecuję, że teraz będziemy się częściej widywać.
- Bardzo się cieszymy -
odpowiedziała z uśmiechem i wzięła Sashę na ręce. Po chwili ja wzięłam Milana i
wyszliśmy na trybuny. Nie zdążyła minąć minuta, gdy z głośników Camp Nou
rozległ się hymn Barçy. Z pierwszymi dźwiękami dostałam gęsiej skórki, zawsze
tak było, nic się nie zmieniło. Synowie Pique i Toni zaczęli głośno śpiewać
razem z tłumem zgromadzonym na Camp Nou
- Barça Barça Baaarça! - krzyknęli
wszyscy i zaczęli bić brawo.
Pierwsze minuty były nerwowe dla
obu drużyn, każda akcja Dumy Katalonii była przerywana w okolicach pola karnego
przez zawodników Sevilli. Po pierwszym kwadransie na tablicy wyników nadal
gościło 0:0, ale Barcelona odzyskała panowanie nad meczem. Gracze z Andaluzji
zostali zamknięci w swoim polu karnym. Zmuszeni do bronienia się popisywali się
swoją techniką, a Sergio Rico nie raz ratował im skórę. W pewnym momencie
Krychowiak przejął piłkę i wyprowadził atak. Banega znalazł się w polu karnym,
przymierzył i kopnięta z całą siłą piłka została zatrzymana wślizgiem przez
Pique. Shaki razem ze swoimi skarbami zaczęli bić brawo i głośno krzyczeć. Mały
Sasha cały czas powtarzał 'Papá, papá!'.
Wszystko wskazywało na to, że
pierwsza połowa skończy się bezbramkowym remisem. Nic z tego. Piłkę odzyskał
Jordi i przebiegł z nią kilkanaście metrów. Na wysokości szesnastego metra
posłał idealną piłkę do Neymara i Brazylijczyk wpakował futbolówkę do siatki.
Camp Nou oszalało, chłopaki wpadli sobie w ramiona a ja przytuliłam małego
Toniego i zapytałam się go czy mu się podoba. W przerwie meczu poszłam z Tonim
i Milanem do baru po popcorn oraz colę. Shaki nie była zwolenniczką dawania swoim
synom szkodliwego jedzenia, ale że cioci Milagros tak długo nie było to się
wyjątkowo zgodziła.
Druga połowa meczu rozpoczęła się bardzo szybko i równie szybko miała się zakończyć. Nim się zorientowałam
sędzia doliczył trzy minuty do podstawowego czasu gry. Zawodnicy Barcelony
pilnowali swojej jednobramkowej przewagi, ale nie skończyli atakować. Iniesta
podał do Busiego, ten wycofał do Pique, który odegrał do Jordiego. Alba jak to
zawsze ma w zwyczaju przebiegł kilkanaście metrów i podał do Neymara. Hiszpan z
Brazylijczykiem zaczęli wymieniać miedzy sobą piłkę. Jordi wbiegł w pole karne,
perfekcyjnie odebrał piłkę od Neya, obrócił się z nią i umieścił ją w bramce
Sevilli. Kibice zgromadzeni po raz kolejny wpadli w szał i zaczęli śpiewać
jedną z przyśpiewek. Jordi podbiegł do Neya i podziękował mu za podanie,
przytulił się z resztą zawodników na boisku i gdy wreszcie się od nich uwolnił
spojrzał w niebie i skrzyżował dłonie tworząc 'X'. Nie potrzebowałam żadnej
podpowiedzi żeby wiedzieć, komu zadedykował tę bramkę. Nagle przeszedł mnie
dreszcz i pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Poczułam jak Shaki chwyta
mnie za dłoń i mocno ją ściska. Spojrzałam w niebo i szybko mrugając próbowałam
pozbyć się nadmiaru słonego płynu. Po chwili usłyszałam ostatni gwizdek sędziego.
Barcelona wygrała 2:0.
Gdy piłkarze zeszli do tunelu
zaczęliśmy się zbierać. Shaki zapakowała wszystkie rzeczy chłopców do torebki,
a ja zaproponowałam Rosie, że podwiozę ją i Toniego do domu. Opierała się, że
mam przecież swoje sprawy i swoje życie, ale nie dałam się tak szybko zbyć.
Wytłumaczyłam Shaki całą sytuację i Kolumbijka uznała, że poczekają na mnie z
kolacją. Ucałowałam rodzinkę Pique i
powiedziałam, że niedługo będę.
~*~
Bardzo przepraszam za długą nieobecność, ale nie miałam sił żeby dokończyć ten rozdział. Straciłam wenę, chęci, zaparcie. Mam nadzieję, że teraz już będzie już lepiej i rozdziały będą pojawiać się w miarę regularnie.
Do następnego,
Ines ;*